[Narodziny Matki] Cz. 6 - Historia Basi
Życie pisze różne scenariusze.
Nie zawsze nowy etap życia rozpoczynamy z ekscytacją i radością. Często jest on
pełen lęku i nerwów. Nie zawsze też nasz scenariusz zakłada komedię romantyczną
– zamiast tego dba o to by było w nim pełno zwrotów akcji i suspensu. Jednak
mimo wszystko zakończenie może być szczęśliwe. Poznajcie historię Basi.
Samotna mama czy
samodzielna mama? Z którym określeniem bardziej się identyfikujesz?
Zdecydowanie samodzielna.
Jestem sama bo nie mam partnera, ale nie czuje się samotna.
Po pierwsze nie mam na to czasu a po drugie mam Witka – a on skutecznie
wypełnia mój czas, zajmuje moje myśli, emocje. W tej chwili to co mam mi
wystarcza. Nigdy wcześniej nie czułam się tak dobrze jako kobieta. Nie wiem czy
to chodzi o wiek czy doświadczenie które przyszło razem z rodzicielstwem ale nareszcie
czuje się na swoim miejscu.
Mam teraz podobne
odczucia – gdy miałam te 20 lat byłam wielu rzeczy niepewna. Teraz, 10 lat później
i mając 3 dzieci, podejmuje bardziej świadome decyzje. Buduje szczere relacje,
uczę się asertywności. Wiem czego chcę.
Ja nauczyłam się też walczyć o swoje. Zmienili mi w pracy
godziny – miałam pracować od 10 do 18, jeśli doliczyć czas na dojazdy to nie
widziałabym dziecka. Powiedziałam, że samodzielnie wychowuje dziecko i nie dam
rady tak funkcjonować, muszę pogodzić pracę z przedszkolem i też mieć czas na
bycie z synem. Okazało się, że nie było problemu aby przenieść mnie do innego oddziału
gdzie nie tylko będę miała bardziej korzystne godziny pracy ale też bliżej do
przedszkola. Parę lat wstecz nie miałabym odwagi aby nawet zasugerować zmianę –
raczej kombinowałabym tak aby nagiąć siebie pod decyzję innych.
Cudownie, że udało
się to załatwić. Dzięki temu masz też więcej czasu dla synka, a ten czas gdy
dzieci są małe leci zdecydowanie zbyt szybko.
Spędziłam z nim 3 lata i w momencie gdy ja wracałam do pracy
a on szedł do przedszkola to czułam że coś tracę.
Doskonale rozumiem to
uczucie. Jednocześnie jednak mało która samotna mama ma szansę aby być tak długo
z dzieckiem.
U nas ten czas razem był długi ze względu na jego chorobę.
Tak więc przez nią ale i dzięki niej mogłam być przy nim w najfajniejszych
momentach. Gdy przyszła zeszła jesień bałam się, że teraz te najfajniejsze
chwile będą obserwować ciocie w przedszkolu a nie ja.
To zdecydowanie jest
trudne gdy pisklaki wylatują nam z gniazda i nie tylko my zaczynamy spędzać z
nimi czas i mieć na nie wpływ.
Do tego dochodził u mnie fakt, że jestem z nim tylko w co
drugi weekend. Uciekło nam więc dużo wspólnego czasu. Cieszy mnie jednak
perspektywa naszego tygodniowego wyjazdu. Uwielbiam pokazywać mu świat,
obserwować gdy on widzi coś po raz pierwszy.
Dzieci fantastycznie
uczą nas innego spojrzenia na rzeczywistość. Coś, co dla nas jest takie zwykłe,
na co nie zwracamy uwagi dla nich bywa wyjątkowe. Uczymy się na nowo cieszyć
tym, co nas otacza.
Uwielbiam gdy Witek wstaje i woła „Mamo! Patrz! Dzień! Słonko
świeci!”. On niewinnie cieszy się z nowego dnia podczas gdy ja gonie w jakimś
szaleńczym pędzie. Pyta też wieczorem: „Mamo, a czy jutro też będzie dzień?”.
Wspaniała jest ta dziecięca radość z codzienności. Dzięki niemu zaczynam coraz
więcej zauważać.
Dość dużo czasu
spędziliście w szpitalu.
Jeśli byśmy podsumowali nasze pobyty to spędziliśmy tam 1,5
roku.
Połowa jego życia.
Dokładnie tak. Połowa
życia na oddziale.
Byliście tam
ograniczeni jeśli chodzi o aktywność.
Starałam się i tak naginać troszkę sytuacje bo za punkt
honoru postawiłam sobie to, aby to dzieciństwo było wspaniałe, drugiego
przecież nie będzie miał. W szpitalu zaklinałam tę rzeczywistość tak aby było
bardziej wesoło. Codziennie pytałam czy możemy wyjść na dwór na spacer do lasu
lub na plac zabaw. Gdy nie mogliśmy wychodzić Witek biegał po szpitalnym
korytarzu z wózkiem pielęgniarskim a ja biegałam za nim z tymi wszystkimi rurkami
i kroplówkami. Chciałam aby miał przestrzeń do beztroski nawet w tej ciężkiej
sytuacji.
Czujesz, że coś go ominęło?
Nie. Mam czasem nawet wrażenie, że miał mnie i tych
aktywności więcej niż miałby normalnie. Byłam z nim na 100%. Więc przy tej
chorobie coś było nam zabrane ale też coś dodane.
Szpital był pewnie
niemal jak drugi dom?
Oswoiliśmy to miejsce na tyle na ile się dało. Brałam z domu
nasze ulubione pościele i kocyki, zabawki i milion innych rzeczy. Chciałam aby
miał tam swoje ciepłe i bezpieczne miejsce. Jednak za każdym razem jak
przyjmowali nas na oddział przeżywaliśmy dramat. Wiedział, że będzie ból,
wenflony. Wiadomo, że się bał. Mimo tego zawsze podczas pobytu w Centrum
Zdrowia Dziecka dało się odczuć, że mały pacjent jest najważniejszy. A i ja
jako mama byłam zawsze doinformowana, otoczona życzliwą opieką, czułam, że
lekarze mają dla nas czas i serce.
Pamiętam gdy po ostatniej operacji wzięłam syna na ręce. 2
doba. Nie dałam już rady stać nad nim pochylona aby mnie czuł i czuł się bezpieczny,
on też potrzebował się przytulić. Podnoszenie go po tej operacji było totalnie
wbrew zasadom. Pozwolili mi na to, prosili po prostu by uważać na aparaturę.
Syn poczuł się od razu lepiej i to było ważniejsze, a nie procedury.
To jest piękne! Wiadomo,
że dziecko gdy będzie czuło bliskość i wsparcie będzie też lepiej się regenerować.
Pielęgniarka tydzień po tej operacji gdy Witek już czuł się
lepiej przyszła do mnie i zapytała: „Wie Pani, że to Pani go wyleczyła?”. Miód
na serce.
Co Ci pomagało w tym
czasie?
Inne mamy na oddziale. Każda w swoim poczuciu zadaniowości
myśli nie tylko o sobie i swoim dziecku ale też o innych wokół, wspaniała
sprawa. Taka wspólnota. Jedna zrobi kawę, inna pomoże przy zakupach, jeszcze
inna przypilnuje dziecka gdy Ty chcesz skoczyć pod prysznic. To wsparcie jest
nieocenione.
Razem z tymi mamami przeżyłyście
najcięższe chwile i byłyście dla siebie ostoją.
I dlatego nadal mamy kontakt. To wyjątkowa więź, rozumiemy
swoje problemy. Mamy zdrowych dzieci nie są w stanie zrozumieć niektórych
naszych obaw czy rozterek, choć to nie wynika ze złej woli. Po prostu one nie
musiały być przy swoich dzieciach i kibicować im kiedy ktoś robił im krzywdę.
Dla zdrowia dziecka ale ktoś przy nas i za naszą zgodą sprawiał im ból przy
badaniach czy różnych procedurach medycznych. To bardzo trudne. Całe to macierzyństwo przy chorym dziecku jest
takie inne.
Dlatego też nie porównuje syna ze zdrowymi dziećmi. Wiem,
jak na niego wpłynęła ta choroba zarówno fizycznie jak i psychicznie. Do tego
fakt, że nie jesteśmy z jego tatą razem.
Miałaś wyrzuty
sumienia?
Jasne. Miewam nadal. Mały człowiek nie dość, że tyle przeżył
to my dołożyliśmy do tego naszym rozstaniem. Jednak tłumaczę sobie to tak, że
wybrane zostało mniejsze zło. Rozstaliśmy się rok po narodzinach syna.
Nie chciałaś walczyć
o ten związek?
Nie było o co. I po czasie wiem, że to była dobra decyzja.
Każde z nas ma swoje życie a syn jest naszym wspólnym punktem. To wystarczy.
Teraz Ty jesteś
szczęśliwa a mówi się, że dziecko jest kalką rodzica. I szczęśliwa mama to szczęśliwe
dziecko.
I widzę Witka który kocha ludzi, jest przeszczęśliwym
człowiekiem. Więc zdecydowanie to działa.
Jak czujesz, że
jesteś odbierana społecznie jako samodzielna mama?
Zwykle na wstępnie spotykam się z tym, że ktoś mówi „Ale Ci
ciężko, jesteś sama..”, ale gdy poznają mnie bliżej są w szoku, że tak wszystko
sprawnie ogarniam. Od września ja poszłam do pracy a syn do przedszkola, wtedy
zaczęła się logistyka na wyższym poziomie. Poza rynkiem pracy byłam ponad 4
lata. Pracę znalazłam w 5 dni.
Tak miało być, wierzę
w to.
Ja tak samo. W zeszłe wakacje mieliśmy taki szalony i
stresujący czas. Witkowi nie przedłużono orzeczenia o niepełnosprawności.
Uzdrowili go?
Tak, na papierze, magicznie. Wiesz – ma dwie ręce, dwie nogi sprawne. To, że nie ma jednego jelita czyli jednego narządu bardzo ważnego – to nic. Przecież biega, oddycha, jest fajnym i wesołym chłopcem…
Tak, na papierze, magicznie. Wiesz – ma dwie ręce, dwie nogi sprawne. To, że nie ma jednego jelita czyli jednego narządu bardzo ważnego – to nic. Przecież biega, oddycha, jest fajnym i wesołym chłopcem…
Jego niepełnosprawności
nie widać na zewnątrz.
Tak. W komisji uznali więc, że jej nie ma.
Z czym wiązało się to
dla Was?
Z dnia na dzień cofnięto mi zasiłek 1500 zł. Byłam bez
pracy. Do tego doszła informacja, że prawdopodobnie musimy opuścić dotychczas
wynajmowane mieszkanie i poszukać nowego. Życie wywrócone z dnia na dzień do
góry nogami.
Dużo na raz i w
dodatku na jedną osobę.
Dokładnie. Wprawdzie dostaje alimenty jednak wystarczają one
na pokrycie kosztów mieszkania. A tu nagle zostaliśmy bez pieniędzy na leczenie,
na życie. Może to głupio brzmi ale mój syn jest moim talizmanem szczęścia. Od
czasu gdy się pojawił nawet jak mi się wydaje, że jest strasznie źle to
wszystko samo się układa. I tym razem też nam się ułożyło.
Dostajesz jakieś
złote rady od innych?
Nie dość, że jestem samotną mamą to jestem mamą dziecka
chorego, więc raczej nikt nie ma do tego odwagi.
Jak znajdujesz czas
dla siebie w tym wszystkim?
Co drugi weekend mam ten czas kiedy mogę na spokojnie
posprzątać, zrobić coś na co nie mam czasu na co dzień. A tak to mam dla siebie
te dwie godziny wieczorem gdy syn śpi i zanim ja sama usnę. Czasem przychodzą
wtedy koleżanki aby posiedzieć, pogadać.
Czyli nie narzekasz
na brak życia towarzyskiego?
Zdecydowanie nie. Dodatkowo po tym całym pędzie lubię często
pobyć sama w ciszy, nie włączam nawet wtedy telewizora czy muzyki.
Kładę go wieczorem spać, przytulam go do snu, czytam mu
bajkę i wiem, że jestem w tym miejscu w którym chcę być. Nie potrzebuję
fajerwerków w życiu bo jest ten mały człowiek przytulony do mnie. Sama wiesz –
za kilka lat nie będziemy już tak ważne w ich życiu jak jesteśmy teraz.
Na czym najbardziej
Ci zależy? Na czym skupiasz się jako mama w jego wychowaniu?
Chciałabym aby mój syn był szczęśliwy i potrafił cieszyć się
z małych rzeczy. I chyba to mi wychodzi, bo widzę że nie potrzebuje zabawek, ma
ogromną radość ze zbierania szyszek, kamieni. Cieszy się z codzienności. A gdy
widzę, że potrafi docenić drobne rzeczy to wiem, że doceni też ludzi i będzie potrafił
budować dobre i szczere relacje.
Nie staram się mu zastępować taty, nie chcę być mamą i tatą
w jednym. Pokazuje mu swoje słabości, nie ukrywam, że czegoś nie umiem.
Bardzo słusznie. Życie to nie Instagram. Ważne, żeby dziecko widziało w rodzicu nie tylko super bohatera ale przede wszystkim człowieka ze wszystkimi emocjami. Pamiętam jak dla mnie przełomowe było to, że pozwoliłam sobie na otwartą słabość przy dziecku.
Bardzo słusznie. Życie to nie Instagram. Ważne, żeby dziecko widziało w rodzicu nie tylko super bohatera ale przede wszystkim człowieka ze wszystkimi emocjami. Pamiętam jak dla mnie przełomowe było to, że pozwoliłam sobie na otwartą słabość przy dziecku.
Mi też to się zdarza i widzę jego reakcje. Działa. On uczy
się tego, że określone sytuacje powodują dane emocje, a to niezwykle cenne.
Trudna rola to bycie
matką.
Wiedziałam, że bycie rodzicem jest piękne ale bywa nie
łatwe. Obserwowałam moją siostrę. Widziałam zarwane noce, słyszałam o
problemach. Ale nie spodziewałam się, że będzie to aż takim wyzwaniem. Wtedy
byłam tylko czyjąś ciocią, nie miałam tej ogromnej odpowiedzialności która jest
teraz na moich barkach. Do tego wszystkiego syn urodził się przedwcześnie,
chwilę później dostaliśmy diagnozę. Nie miałam kiedy się do tego wszystkiego
przygotować.
Szok.
Zawalił mi się Świat. Nie było pewności czy on przeżyje.
Dopiero go poznałam a już było ryzyko, że mi go los zabierze. Znaliśmy się 3
dni a ja już nie wyobrażałam sobie tego, że mogłabym żyć bez niego.
Potem miałam jeszcze gorsze momenty. Przeprowadziłam się do
Warszawy miesiąc przed narodzinami Witka. Nie miałam tu nikogo – znajomych ani
rodziny. Chorego dziecka nie włożysz w wózeczek i nie pójdziesz na spacer. Nie
pojedziesz też na żadne spotkanie mam czy zajęcia dla niemowląt aby wyrwać się
z domu. Większość czasu spędziliśmy w szpitalu a jak już zdarzyło nam się być w
domu to musieliśmy unikać ludzi, skupisk bakterii. Taka samotność może być przytłaczająca.
Strasznie to przeżyłam. Nie oglądałam telewizji, nie czytałam gazet. Nie chciałam patrzeć na uśmiechniętych ludzi. Jakim prawem oni się uśmiechali skoro moje dziecko było chore i mój świat rozwalał się na drobne kawałki? Wydawało mi się, że już nigdy nie będę szczęśliwa bo ta choroba tak mocno zdeterminuje nasze życie. Miałam nawet taki moment, że mi się wydawało, że nie kocham mojego syna.
Okrutne emocje, ale
jednocześnie tak częste.
Z jednej strony wiedziałam, że on mnie bardzo potrzebuje ale
z drugiej strony chciałam po prostu uciec. Trafiłam do cudownej pani psycholog.
Zadała mi pytanie którym zmieniła wszystko: „Basia, wyobraź sobie, że Witek ma
kilka lat. Potrafi już mówić. Przybiega do Ciebie i rzuca Ci się na szyję. Co
mu powiesz na ucho?”Bez zastanowienia odpowiedziałam „Kocham Cię, Witku”.
Uświadomiłam sobie wtedy że to nie jego nie kocham tylko tej choroby. Nienawidzę jej a Witka kocham najbardziej na świecie. Pogodzić te dwie sprawy przy tym małym człowieku…Cholernie trudne.
Fajny sposób, kradnę
go. Dla siebie i bliskich mam. Nawet nie wiesz jak często by się przydał.
Koniecznie! Jedno małe pytanie a ułożyło mi wszystko w
głowie. Wyszłam z tego spotkania jak oświecona. Dotarło do mnie, że przecież ja
go tak mocno kocham! Jednak w obliczu trudnych emocji łatwo było przeoczyć
nawet coś tak ogromnego.
Jaka jesteś jako mama?
Silna z zewnątrz a co w środku to tylko ja wiem.
Dostosowałam się do sytuacji. Nie lubię jak ktoś mówi, że
świetnie sobie radzę. Muszę sobie radzić. Nikt za mnie tego nie zrobi. Nie położę
się na kanapie i nie wezmę urlopu od bycia mamą. Mimo wszelkich przeciwności
staram się aby moje dziecko było szczęśliwe i radosne.
A największy trud w
tym wszystkim to…
Wprawdzie mówiłam, że nie czuje się samotna ale
paradoksalnie to bycie samodzielną jest największym wyzwaniem. Gdy wracam z
pracy wszystkie czynności są na mojej głowie. Gdy o czymś zapomnę to nie wyskoczę
przecież sama do sklepu.
Co jest dla Ciebie
najważniejsze przy wychowaniu dziecka po Waszym rozstaniu?
Szacunek. Nie musimy się kochać ale kochamy nasze dziecko.
Gdy dorosły człowiek się z kimś rozstaje najchętniej
wykreśliłby tę drugą osobę ze swojego życia. Jednak tu jest też dziecko które
potrzebuje tego drugiego rodzica. Czemu on miałby odpowiadać za nasze
niezgranie się? Postawiłam syna ponad to. On nas kocha – oboje. A my chcemy być
dla niego wartościowymi rodzicami. Ja staram się być najlepszą mamą jaką mogę
być. Jego tata też chce być dla niego kimś wartościowym a nie weekendową
rozrywką. Szanuję to i szanuję uczucia syna. To, że ja nie kocham jego taty nie
oznacza, że oni nie mają prawa do wzajemnej miłości. Byłaby to krzywda dla
dziecka.
Powyższy wywiad jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.
Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki
Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com
1 komentarze
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń