[Narodziny Matki] Cz. 4 - Historia Ani
Miałaś jakąś swoją
wizję rodzicielstwa?
Nigdy nie byłam zbytnio otwarta na dzieci. Nie wzruszały
mnie cudze maluchy, nie lgnęłam do nich, do zabawy z nimi. Dzieci były fajne
ale na dystans. Jednocześnie nie zamykałam się na dzieci, po prostu czekałam na
swoje własne. Z ciążą czekaliśmy dość długo, chcieliśmy się sobą nacieszyć jako
małżeństwo.
Miałam taką naturalną wizję całego procesu: wybierałam sobie
powoli szpital, chciałam długo pracować, powtarzałam sobie, że przecież ciąża
to nie choroba. Zakładałam, że moim macierzyństwie wszystko będzie super i samo
się poukłada.
A tymczasem …
Pamiętam jak potwierdzaliśmy ciążę. Ginekolog podczas
badania bez emocji potwierdziła fakt podkreślając, że do 12 tygodnia to na
spokojnie, lepiej się nie przyzwyczajać. Podczas kolejnej wizyty okazało się,
że jest to ciąża bliźniacza. Dobrze, że był wtedy ze mną mąż. Pewnie gdybym do
niego zadzwoniła i powiedziała: „słuchaj, mamy bliźniaki” pomyślałby, że sobie
żartuje.
A jaka była Twoja
reakcja?
Ja? Po prostu zaczęłam się śmiać. Wiesz, temat bliźniąt często się przewija u ciężarnych. Myślisz sobie „ciekawe czy będzie jedno czy więcej” lub „niby ciężko, ale z drugiej strony to od razu 2+2, pełna rodzina”. Jednak w tym momencie zmienił się też całkowicie mój obraz ciąży.
Ja? Po prostu zaczęłam się śmiać. Wiesz, temat bliźniąt często się przewija u ciężarnych. Myślisz sobie „ciekawe czy będzie jedno czy więcej” lub „niby ciężko, ale z drugiej strony to od razu 2+2, pełna rodzina”. Jednak w tym momencie zmienił się też całkowicie mój obraz ciąży.
W jakim sensie?
Od razu wiedziałam, że do porodu to już nie może być
którykolwiek szpital, tylko szpital z dobrą neonatologią, bo bliźniaki czasem rodzą
się wcześniej. Zakładałam jednak, że pojawią się maksymalnie miesiąc przed
terminem. Myślałam, że przed nami całe wakacje, że na spokojnie dokończymy
urządzać dziecięcy pokój.
Pamiętam, że tak z pół roku przed ciążą zaczęłam bardziej o
siebie dbać. Biegałam, ćwiczyłam, zaczęłam lepiej się odżywiać. Z początkiem ciąży
zapytałam mojej doktor czy nadal mogę biegać. Powiedziała, że bieganie nie szkodzi
ciąży i że gdyby przez bieganie kobiety ciąże traciły to wszystkie te które nie
chcą być w ciąży biegałyby na potęgę. Jednak w momencie gdy moja ciąża okazała
się być bliźniaczą dostałam zakaz mocniejszej aktywności. Niby przebiegała
książkowo, choć z racji bliźniąt traktowana była jako ciąża patologiczna.
Nie znoszę tego
określenia, brzmi tak negatywnie.
Ja też tej nazwy nie lubię. Byłam tymczasem w patologicznej
ciąży zakończonej patologicznym porodem.
Ciąża rozwijała się dobrze. Pamiętam jak pan doktor podczas
badania prenatalnego powiedział, że jest tak idealnie, że chyba jakiś meteoryt
musiałby spaść żeby z tą ciążą był coś nie tak.
I jednak spadł ten
meteoryt…
Tak. Kilka tygodni później wylądowałam w szpitalu.
Już wtedy zapowiadało
się coś poważniejszego?
Nie. Skracała mi się szyjka. Miałam być po prostu pod
większą kontrolą, więcej odpoczywać. Jak jesteś mamą która nie zostawia w domu
innych dzieci to taki pobyt nie jest wielką tragedią. Oczywiście nie było zbyt
przyjemne leżeć w szpitalu z dala od męża, jednak zakładałam, że to tylko na
chwilę. Nawet ordynator tak sądził. W piątek, po 5 dniach pobytu, powiedział,
że wszystko jest dobrze i wygląda na to że w poniedziałek będą mnie wypisywać
do domu. W niedzielę odeszły mi wody.
Na jakim etapie ciąży
wtedy byłaś?
To był 27 tydzień. Ja nie miałam nawet wtedy świadomości, że
dzieci mogą urodzić się tak wcześnie. Dla mnie to była kompletna abstrakcja.
Dziewczyny z którymi leżałam na oddziale bardzo mnie
pocieszały. Mówiły, że były tu przypadki, kiedy wody kobiecie sączyły się kilka
tygodni, miała ciążę leżącą ale jednak dotrwała bliżej terminu. Pomyślałam, że
skoro innym się udaje to może i mi się uda. Leżałam pod KTG i czekałam.
Czyli była nadzieja
na powodzenie.
Pojawiły się jednak skurcze. Nagle przyszła jakaś pani. Zaczęła
odłączać kable i zwalniać kółka w łóżku. Nie wiedziałam co się dzieje. Powiedziano
mi, że jedziemy szybko na porodówkę.
Jak wyglądał poród?
Był plan, że będzie przy mnie mąż, jednak życie napisało inny scenariusz. Próbowałam rodzić naturalnie. Byłam zmęczona. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje, nie wiedziałam co robić.
Był plan, że będzie przy mnie mąż, jednak życie napisało inny scenariusz. Próbowałam rodzić naturalnie. Byłam zmęczona. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje, nie wiedziałam co robić.
Ciężko zrozumieć
swoje ciało gdy nie jesteś emocjonalnie gotowa na poród.
I to do tego pierwszy poród. Niczego nie wiedziałam. Mówili
mi kiedy mam przeć , ja tymczasem nie wiedziałam co to właściwie znaczy. Do
tego myśl, że dzieci są malutkie więc powinno być mi łatwiej a wcale tak nie
było. Poród nie postępował. Przenieśli mnie
na salę operacyjną i tam wszystko poszło dość szybko. Chłopców po prostu wyjęli.
Pokazali mi ich tylko i od razu w inkubatorach
zabrali na intensywną opiekę.
Nie wyjęli tylko ich
urodziłaś.
To wszystko działo się poza mną. Na sali operacyjnej czułam
się źle. Źle jako człowiek. Tam niczego nie możesz, nic od ciebie nie zależy.
Leżysz, nie panujesz nad swoim ciałem. Wszystko robią za ciebie. Cały poród był
poza moją świadomością. Byłam obok zupełnie jakbym nie brała w tym udziału.
Czujesz żal, złość, smutek?
Głównie żal do swojego ciała. Nie obwiniam się za
niedonoszenie ciąży. To była rzecz niezależna ode mnie. Wyszła dopiero podczas
porodu – lekarz powiedział, że budowa mojej macicy nie pozwoliłaby na donoszenie
jakiejkolwiek ciąży do końca, a tym bardziej ciąży bliźniaczej. To zdjęło ze
mnie odpowiedzialność bo wiem, że to nie wina jakiegoś mojego przeforsowania
czy nie dbania o siebie. Nie miałam na to wpływu, na poród jednak już tak. I to
mnie najbardziej boli. To, że nie dałam rady i że kompletnie nie wiedziałam co zrobić.
Miałaś jednak prawo
być zaskoczona i nie gotowa. Przed Tobą była przecież jeszcze ogromna część
ciąży kiedy to byś mogła do tego wydarzenia dojrzeć. Tymczasem to co się
wydarzyło było nagłe, w dodatku pełne stresu.
I chyba nadal tego nie przepracowałam. Po prostu staram się
o tym nie myśleć.
Dobrze jednak że o
tym mówisz, choćby teraz. To już element składowy tej drogi do przepracowania
tematu. Im więcej będziesz otwarcie rozmawiać na ten temat, tym bardziej sama
sobie wszystko poukładasz.
Co było dalej?
Chłopcy zostali zabrani na OIOM, a Ty?
Tuż po sali pooperacyjnej zostałam przewieziona na sale
poporodową. Był to 3 osobowy pokój. Oprócz mnie na sali były dwie mamy, w tym
jedna ze zdrowymi bliźniętami.
To musiało być bardzo
trudne. Nagły przedwczesny poród, dzieci na innym piętrze na intensywnej
terapii a Ty tam sama, bez nich.
Mamy które były ze mną w sali miały zdrowe dzieci. Mogły je
przytulić, zmierzyć się z takimi zwykłymi problemami początków rodzicielstwa
jak częste pobudki czy choćby start w laktacje. Trudno było mi być tam samej.
Uważam że mamy które straciły dziecko lub też są w takiej sytuacji w jakiej byłam
wtedy ja nie powinny dzielić sali z mamami i ich zdrowymi noworodkami. Mnie paradoksalnie
uratowało to, że po jednej dobie miałam bardzo wysoką temperaturę i infekcje,
musiałam zostać przeniesiona do izolatki. Tam było mi już łatwiej.
Jak wspominasz te
pierwsze emocje?
Skupiałam się mocno na sobie. Nie myślałam o dzieciach. Przez
jakiś czas nie chciałam ich nawet odwiedzić. Chciałam aby wszyscy dali mi
święty spokój. Mąż twierdzi, że miałam depresje poporodową.
Przerosła Cię
sytuacja?
Tak, zdecydowanie. Mojego męża też. Nawet nie tyle cała
sytuacja z przedwczesnym porodem co to jak ja po nim funkcjonowałam. On był u
chłopców wielokrotnie zanim ja tam dotarłam. Wiadomo, byłam po cesarskim
cięciu, ale to nie dlatego nie przychodziłam.
Bałaś się?
Bałam się tego co mogę zobaczyć. Do tego potrzebowałam wyrzucić
z siebie nerwy i smutek. Skupić się na tym, że to mi jest trudno i ciężko, że choćby
zamiast przystawiać i tulić dziecko każą mi się doić jak krowie. Byłam
rodzicielsko mocno wycofana.
Masz w sobie ogromnie
dużo odwagi, że o tym mówisz. Dużo osób może by powiedziało, że to nie tak
powinna funkcjonować matka, że nie powinna tak skupiać się na sobie. Jednak trzeba
dać kobiecie przestrzeń do wyrzucenia z siebie żalu i innych negatywnych emocji.
…i też do wejścia w nową rolę.
To jest taki tygiel emocji. Jak powinnam się zachować? Co
jeśli nie czuję tego czego się ode mnie wymaga? Czy coś ze mną nie tak? Pojawiają się wyrzuty sumienia już na starcie,
że nie jesteś w stanie sprostać społecznym wymaganiom. Pojawia się też strach,
że nie dość, że robisz coś źle to jeszcze Twoje uczucia sią nieprawidłowe.
Co pomogło Ci w tej nowej
codzienności?
Niezbyt wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Niby byłam przy
dzieciach, przy ich inkubatorach, jednak przez ten pierwszy okres działałam jak
we mgle. Sam oddział jeśli chodzi o profesjonalizm opieki nad dziećmi był super.
Zabrakło mi jednak informacji co dokładnie się dzieje, co mi przysługuje, co ja
mam robić. Z poradzeniem sobie w szpitalnej rzeczywistości pomogły mi inne
matki. Oddział neonatologii to miejsce naładowane skrajnymi emocjami. Czasami
miałam wrażenie, że wchodzę w chmurę nerwów i żalu.
Czy mogłaś liczyć na
wsparcie psychologa?
Tego niestety nikt nie zapewnił.
Jaka więc była Twoja
metoda aby poradzić sobie z tymi emocjami?
Jak już wyszłam z największego marazmu to weszłam w
zadaniowość. Tam na OIOMie wszystko jest pilnie rozpisane, trzeba się trzymać
rozkładu. Po pierwsze kontakt jest możliwy jeśli pozwala na to stan dziecka. Po
drugie – trzeba wpasować się w napięty grafik licznych procedur i wizyt
lekarzy. Nie ma tu przestrzeni na karmienie na żądanie i kontakt skóra do skóry
w dowolnym momencie.
Z jednej strony
zrozumiałe jest to, że w takiej sytuacji najważniejsze jest aby dziecko leczyć
i utrzymać przy życiu. Po ludzku jednak pewnie brakuje tej bliskości?
Tam zdecydowanie dziecko jest priorytetem i to wspaniałe,
jednak jest w tym wszystkim ogrom takiej surowości. Czasem wracałam do domu po
6 czy 7 godzinach i nie był to nieprzerwany kontakt z dziećmi. Często większość
tego czasu musiałam czekać na korytarzu między kolejnymi badaniami czy
obchodami.
A jak poczułaś się w momencie
diagnozy?
Kiedy powiedziano nam, że z racji licznych wylewów
prawdopodobnie mamy do czynienia z MPD (mózgowe
porażenie dziecięce) byłam przerażona. Wyobrażałam sobie od razu dziecko
przykute do wózka, całkowicie niesamodzielne. Do tego te wszystkie najgorsze
informacje dotyczące zdrowia chłopaków dotarły do mnie gdy wyjątkowo byłam
sama.
Zadzwoniłam do męża. Powiedziałam: może spodziewajmy się
najgorszego, to wtedy każda rzecz która nie jest najgorsza będzie nas cieszyć.
Zostałaś rzucona na
głęboką wodę. Myślałaś, że przed Tobą kolejne tygodnie ciąży a tymczasem trzeba
było zmierzyć się z emocjami nagłego porodu i jego konsekwencjami. Miałaś coś,
co pomagało Ci przy tym wszystkim myśleć pozytywnie?
Należałam do internetowej grupy wsparcia dla rodziców
wcześniaków i uwielbiałam gdy mamy wrzucały zdjęcia swoich dzieci. Ale nie
takich malutkich czy tych mających rok czy dwa. Najbardziej cieszyły mnie przykłady
starszaków. Lubiłam patrzeć na dzieci które przeżyły, czytać o tym jak w dużej
mierze odzyskały sprawność czy nawet osiągały sukcesy w nauce czy sporcie.
Są dzieci które
wychodzą z wcześniactwa niemal bez szwanku.
Na przykład nasz Antoś. Nie chce mówić, że jest on zdrowy,
bo nie jest. Jednocześnie nie czuję jednak, że jest chory. My jesteśmy po
prostu przyzwyczajeni do tego, że on inaczej funkcjonuje. Dla mnie najważniejsze,
że chłopcy są samodzielni i zdrowi intelektualnie. Najbardziej obawiałam się
tego, że będę przy nich przez całe życie jednocześnie nieustannie martwiąc się
co będzie z nimi kiedy mnie zabraknie. Bałam się być matką dzieci
niepełnosprawnych. A teraz jestem niespodziewanie szczęśliwa, choć też bardzo
zmęczona.
Gdy wspominasz
pierwsze miesiące macierzyństwa co było dla Ciebie najtrudniejsze?
Chyba to, że to wszystko nie wyglądało tak, jak sobie to
wyobrażałam. A już najtrudniejszym czasem był mój powrót ze szpitala do domu,
bez chłopców. Wróciłam sama, oni byli tam 2,5 miesiąca. Rozkleiłam się. Po
prostu rozpadłam się na kawałki.
W domu czekał pusty
pokój i puste łóżeczka…
To było takie dziwne rodzicielstwo. Twoje dzieci są na świecie,
ale nie z tobą. Inne mamy mają je od razu, a ty czekasz. Niby wiesz na co, ale
nie wiesz kiedy to nastąpi. Ciągła niepewność.
Co zmieniło się w
Tobie w momencie gdy zostałaś mamą?
Zawsze byłam okropną egoistką a tymczasem nauczyłam się jak
wyjść poza swój egoizm i postawić dzieci na pierwszym miejscu. Bycie mamą to
ogrom radości ale też ogrom stresu. Do tego jestem nadwrażliwa na punkcie
swoich dzieci.
A może po prostu wrażliwa?
Możliwe.
Od jakiegoś czasu chłopcy są bardzo absorbujący, ale to
cudownie. To dla mnie jest oznaka tego, że wszystko jest w porządku. Pamiętam taki
moment gdy chłopcy byli jeszcze w szpitalu. Staś miał wtedy swojego rodzaju
zapaść. Jednego dnia oddychał samodzielnie kolejnego już był na respiratorze.
Nie wiadomo nawet
kiedy można się cieszyć, skoro wszystko zmienia się tak dynamicznie.
Lekarze dopiero po kilku dniach powiedzieli mi że bardzo się
tego wystraszyli. Całe szczęście, że powiedzieli mi o tym po fakcie gdy już
sytuacja była unormowana. Wtedy jednak syn bardzo się wyciszył, w kartę
szpitalną wpisany miał ciągle brak aktywności. Był taki osowiały. Teraz w
momentach kryzysowych gdy jestem przytłoczona hałasem i bałaganem myślę sobie,
że dobrze, że oni tak się zachowują.
Doceniasz ten chaos.
Na spotkaniach często
rodzice zgłaszają mi że ich dziecko jest nieodkładalne, absorbujące, „wymuszające”
wręcz bliskość i atencje. I tak po ludzku rozumiem ich zmęczenie. Sama też mam
czasem ochotę przykryć się kołdrą i po prostu usnąć. Jednak powtarzam im wtedy,
że to zachowanie dziecka niesie za sobą ważną informacje: potrzebuję Cię. I
jeszcze ważniejszą – że dziecko nie jest zobojętniałe na własne potrzeby,
próbuje je na swój sposób komunikować i jest w tym wytrwałe.
Dokładnie. Ciężko opisać to jak bym się martwiła gdyby chłopcy
nagle usiedli i byli zbyt spokojni. Mam w domu bałagan a oni są aktywni i
głośni, ale zachowują się po prostu jak zdrowe dzieci i to jest wspaniałe.
A teraz trudne
pytanie. Jak byś mogła powiedzieć coś tej Ani sprzed kilku lat, tej czuwającej
przy inkubatorze, zestresowanej. Co byś powiedziała?
To absolutnie nie jest trudne pytanie. Powiedziałabym po
prostu: będzie dobrze.
Będzie fajnie. Będzie normalnie. Po naszemu.
Powyższy wywiad jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki
Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com
0 komentarze