[Narodziny Matki] Cz. 7 - Historia Marysi
Mówisz o sobie,
że jesteś mamą dwóch synów.
Jestem. Wprawdzie jeden
jest jeszcze pod sercem, ale jest. Jesteśmy razem od kilkunastu tygodni, nigdy
nie wiadomo, ile będzie z nami. Więc już się cieszę, że jestem jego mamą.
Chodzi
o to, że nie masz pewności, czy wszystko będzie w porządku?
Zawsze jest jakiś margines obaw i niepewności. Formalnie wszystko jest dobrze, ale nie w tym rzecz. Po prostu czuję i wiem, że on już jest i dlatego każdy dzień z nim jest cudem.
Zawsze jest jakiś margines obaw i niepewności. Formalnie wszystko jest dobrze, ale nie w tym rzecz. Po prostu czuję i wiem, że on już jest i dlatego każdy dzień z nim jest cudem.
Masz
za sobą długą drogę do macierzyństwa?
Chcieliśmy mieć dziecko
od razu po ślubie. Przed nami ósma rocznica. Pierwszy syn urodził się dopiero
po sześciu latach. Dla nas było oczywiste, że zaczynamy wspólne życie jako
małżeństwo i dzieci się pojawiają. Nie chcieliśmy czekać. Byliśmy młodzi,
zdrowi, ja kończyłam studia, a mąż był na doktoracie, mieliśmy gdzie mieszkać i
jak żyć. Wydawało się, że przecież wszystko idzie po naszej myśli, że musi się
udać. I nagle... co tu się dzieje? Co jest nie tak?
W
takich sytuacjach dobrze robi rozmowa z kimś zaufanym, bliskim. Z kimś, kto nie
tylko zna nas, ale ma też jakieś doświadczenie w temacie.
I tu był problem. Wyszłam
za mąż jako pierwsza z moich koleżanek. Nie miałam punktu odniesienia. Nie
miałam kogo zapytać o podstawowe kwestie. A z drugiej strony zupełnie nie
potrafiłam o tym mówić. To doświadczenie było dla mnie tak szokujące i tak
wbrew temu, co miało być, że brakowało mi słów.
To
musiało być bardzo trudne. A co z rodziną, osobami z pracy czy najbliższego
otoczenia?
Zawsze znajdą się zabawne
osoby, które rzucą żartem „Jak tam? Wy na pewno wiecie, jak to się robi?”. Albo
grono ludzi, którzy przy każdej okazji będą pytać „A kiedy w końcu te dzieci?”.
Inni lubią sugerować, że „no tak, chcecie się wyszaleć” czy też „czyli
wybraliście rozwój i karierę?”. Nawet nie mam siły do tego wracać. Nie
potrafiłam się wśród tego odnaleźć.
Czułaś
się zagubiona?
Absolutnie tak. Leczenie
niby postępowało, ale stan rzeczy się utrzymywał. Czułam się bardzo samotna.
Gdy ktoś nawet życzliwie czy żartobliwie pytał o dzieci, ja tym bardziej
zamykałam się i zjeżałam, nie umiałam odpowiedzieć.
Takie
komentarze potrafią być niezwykle bolesne, a ciężko o asertywność i odbicie
piłeczki, gdy temat tak boleśnie nas dotyczy.
Wiesz, ja nawet nie tyle
nie miałam siły na cięte riposty, co po prostu na to, aby otwarcie powiedzieć o
tym, z czym się borykamy. Nie przechodziło mi przez gardło, że staramy się, ale
nam nie wychodzi czy choćby powiedzenie, że chcemy, ale to nie takie łatwe lub
że Pan Bóg da. Nie potrafiłam niczego z siebie wydusić i choć takich komentarzy
nie było dużo, to każdy przeżywałam i każdy też zapadał mi głęboko w sercu i
pamięci.
Po roku trafiłam do
pierwszej lekarki, bardzo dobrej, serdecznej i ciepłej. Łączyła specjalności
ginekologa i endokrynologa, co było w moim przypadku cenne. Podobało mi się też
jej holistyczne podejście do leczenia. Zaczynaliśmy więc od małych rzeczy,
które mogliśmy naprawić i stopniowo szliśmy w kierunku tych większych.
Zaczynałam od nawyków żywieniowych i innych drobiazgów, miałam regulowane problemy
hormonalne.
Mimo
tego jednak nie udawało się zajść w ciążę.
Moje wyniki były bardzo
niejednoznaczne, co mnie strasznie frustrowało. Niby nie było wyraźnego
sygnału, że się nie uda, ale jednocześnie istniała spora ilość małych rzeczy,
które składały się na to, że poczęcie było utrudniona. Pustka i bezsilność czasem
mnie przytłaczały.
Kiedy
Twoje życie jest puste w sferze, która była dla Ciebie ważna, dobrze znaleźć
coś, co to miejsce wypełnić.
I my znaleźliśmy. Oprócz
zwyczajnego rozwoju i pracy naukowej uciekliśmy w podróże. Wyjeżdżaliśmy na
długie wyprawy. Były to zarówno podróże autostopowe, a dwa razy byliśmy na
Camino, na Drodze św. Jakuba. Żyliśmy tym. Zbieraliśmy pieniądze, w końcu
mieliśmy konkretny cel, plan, było marzenie możliwe do spełnienia. Były
zdjęcia, do których mogliśmy wracać. Po prostu było coś naszego.
Równolegle
poza podróżowaniem trwało leczenie.
Był przełomowy moment,
kiedy moja lekarka zasugerowała, że powinnam pójść do innego specjalisty.
Miałam podejrzenie endometriozy i jej zdaniem stan był operacyjny, w związku z
czym ona nie mogła więcej pomóc. Nasze rozstanie było sensowne i logiczne, a
konsultacja z nowym lekarzem dała mi nowe nadzieje i szanse na świeże
spojrzenie na problem.
Pamiętam, że badanie
podczas pierwszej wizyty było bardzo bolesne. Ale nie było to dla mnie nic
nowego: w moje codzienne funkcjonowanie wpisany był ból.
Przywykłaś
do tego?
Tak, z czasem
zaakceptowałam to, że czuję ból i niczego z tym nie zrobię, muszę się nauczyć z
nim funkcjonować. Tak często objawia się endometrioza. Tu jednak lekarz
pochylił się mocniej nad tematem i pociągnął go. Zadał mi proste pytanie: „Jak
pani w ogóle funkcjonuje z takim bólem?”. Odpowiedziałam: „Jakoś”. Bo tak
właśnie było. Po prostu żyłam, bo tak jesteśmy wszystkie nauczone, że boli, to
trudno, boli, nie ma co drążyć.Lekarz wysłał mnie do fizjoterapeuty uroginekologicznego, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, że istnieje coś takiego jak fizjoterapia mięśni dna miednicy. To było objawienie.
Jak wyglądała wizyta?
Trochę nie wiedziałam,
czego się spodziewać, miałam dużo obaw. Wywiad zebrany był bardzo delikatnie,
bo to są przecież trudne tematy.
Fizjoterapeuta zaczął od diety, spraw toaletowych, a do pytań o
współżycie czy niepłodność przeszedł na końcu, nie walił tak z grubej rury. I
za tę delikatność bardzo go cenię. Nie łatwo opowiadać obcemu mężczyźnie o
swoim życiu seksualnym, w dodatku gdy jest ono tak beznadziejne i bolesne, a ty
nieustannie czujesz się przez to winna.
Rozpoczęliśmy terapię
manualną, jednak mój stan był taki, że wewnętrzna była początkowo niemożliwa.
Chodziłam tam co tydzień, robiliśmy systematyczne postępy w „rozpracowywaniu”
mojego ciała. Po miesiącach częstej terapii stoję na stanowisku, że cały ten
proces był bardziej bolesny niż poród, jednak efekty zaczęły przychodzić szybko
i to było niezwykle budujące.
Przestałaś
czuć codzienny ból?
Nie od razu, jednak
systematycznie mijały mi różne stany bólowe, zniknęły silne migreny. Odkryłam,
że przestałam być tak bardzo spięta. Pojawił się też skok libido i szok, że
bliskość nie musi wiązać się z dyskomfortem. Zresztą poza tym kiedy walczysz z
niepłodnością, to pożycie jest takie obowiązkowe: musisz łapać owulację, nie
ma, że człowiek jest zmęczony. Gdy się spóźnisz lub gdy Ci się nie chce, to
masz wyrzuty sumienia i czujesz żal, że coś zostało przegapione.
Takie
poczucie zmarnowanej szansy?
Tak, i takie okrutne
uczucie, że może właśnie teraz, gdy odpuściliśmy, to mogło się udać.
Prowadziłam też te
wszystkie tabelki rozpoznawania płodności, ale doprowadzały mnie do szału.
Dlaczego?
Pomyśl, że musisz
rozpocząć dzień od praktyki która przypomina Ci, że jesteś niepłodna.
Czego
jeszcze próbowaliście?
Na początku leczenia
przeszłam post Daniela, czyli głodówkę, którą zasugerowała mi pierwsza pani
doktor. Nie byłam do tego przekonana, ale stwierdziłam że spróbuję, bo co mi
szkodzi. Przynajmniej nie czułam się bezczynna.
Na późniejszym etapie
przechodziłam też testy na nietolerancje celem eliminacji alergenów, które
rzekomo mogłyby wpływać na płodność. Zbliżały się moje urodziny, zaprosiłam
bliskich. Postanowiłam, że zrobię tort i inne pyszności, ostatnie przyjęcie
przed rezygnacją z określonych produktów.
Taki
symboliczny moment.
Bardzo. Pamiętam, że
powiedziałam wtedy w gronie znajomych, że muszę z powodów zdrowotnych przejść
na dietę. Ktoś jednak zadał takie przytomne pytanie „A tak właściwie to co Ci
jest?”.
Odpowiedziałaś?
Pierwszy raz udało mi się
wykrztusić, że leczę się na niepłodność. I wyobraź sobie, że nic się nie stało.
A
czego się obawiałaś?
Sama nie wiem, jednak tak
trudno było mi powiedzieć coś takiego. Był to dla mnie ogromny wstyd.
Wstyd?
Tak. Niepłodność była dla
mnie wstydem. Czułam się niepełnowartościowa, w moim odczuciu ta sytuacja była
zaprzeczeniem mojej kobiecości.
Niepłodność jest do tego
o tyle trudna, że ona cały czas dzieje. Gdy jesteś na coś chora, to starasz się
żyć mimo tego: zapomnieć, pogodzić się z tym, przejść jakiś proces żałoby.
Tymczasem niepłodność Ci się co miesiąc aktualizuje. Co miesiąc masz
zawiedzioną nadzieję.
Szansą
na powodzenie okazała się operacja?
W czerwcu 2015 miałam
zabieg wycięcia endometriozy. Bardzo liczyłam, że to wreszcie coś zmieni, że
stanie się punktem wyjścia do cudu. Ale wiedziałam też, że muszę przestać
wreszcie tak ciągle czekać.
Po kontroli u lekarza zapytałam,
że dobrym pomysłem jest pójście na Camino de Santiago, bałam się, czy tak
długotrwały wysiłek jest dobrym pomysłem. Powiedział, że pomysł jest doskonały
i nie widzi przeciwskazań. Ta pielgrzymka okazała się najpiękniejszym na dany
moment czasem w naszym małżeństwie. Byliśmy odcięci od wszelkich bodźców
zewnętrznych - tylko my i wędrówka w stałym rytmie, prawie półtora miesiąca.
Czułam, że jestem w odpowiedniej odległości od codzienności. Było to też
spełnienie naszych marzeń.
Zaraz po powrocie zajęliśmy
się kolejnym wspólnym marzeniem. Jako kobieta potrzebowałam domu i dzieci, aby
być szczęśliwa. A skoro dzieci mieć nie mogę, to bardzo potrzebuję choćby tego
naszego miejsca jako zakorzenienia, aby nie żyć na wynajmie, w akademiku.
Trudno mi było się odnaleźć w tym niebyciu u siebie. Znaleźliśmy cudowne
mieszkanie. Małe, ale zakładałam, że jest to mieszkanie tylko dla naszej
dwójki. Plan był taki, że wprowadzimy się i będziemy starali się być
szczęśliwi.
Wcześniej żyłam
hipotetycznie. Cały czas zakładałam, że może będę w ciąży, że może się uda i że
w związku z tym wiele się zmieni. To było bez sensu, bo stale uwzględniałam w
planach coś, co mogło się nigdy nie wydarzyć.
To
bardzo trudne i wyobrażam sobie, że było Ci bardzo ciężko aby przejść do porządku
dziennego z akceptacją tej sytuacji.
Pomogło to, że zaczęliśmy
urządzać mieszkanie. Stało się takie nasze, przytulne i ciepłe. Hucznie
obeszliśmy piątą rocznicę ślubu. Zaczęłam też nową, stałą pracę. Zaczęłam się
czuć dobrze ze swoim życiem.
Pewnego razu, niedługo po
rozpoczęciu pracy, przez kilka dni czułam mocny przedmiesiączkowy miesiączkowy ból.
Fizjoterapeuta zasugerował, że powinnam zrobić test ciążowy. Chciałam przyjść
na wizytę, a on jednak naciskał, że woli upewnić się, czy nie jestem w ciąży zanim
rozpoczęlibyśmy terapię potencjalnie niebezpieczną w pierwszym trymestrze.
Powiedziałam mu, że chyba zwariował.
Nie
wierzyłaś w to, że możesz być w ciąży?
Zupełnie. Poza tym zwykle
nie robiłam testów ciążowych. Były dla mnie tylko źródłem frustracji. Jednak
wtedy zdecydowałam się wyjść z pracy na przerwie i go kupić. Zrobiłam go wbrew
regułom w samym środku dnia. Ku mojemu zdziwieniu były tam dwie mocne i wyraźne
kreski.
Jak
zareagowałaś?
Kazałam mężowi przyjechać
natychmiast. Nie powiedziałam jednak, o co chodzi. Później powiedział mi, że
bardzo się wystraszył, pomyślał, że ktoś jest chory albo umarł. Pokazałam mu
test. Oboje byliśmy w szoku. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić. Zrobiliśmy
test betaHCG. Cały wieczór odświeżałam wyniki w laboratorium. Okazało się, że
wynik mam bardzo wysoki.
Czyli
faktycznie ciąża.
A jednak ja tak mocno w
to nie wierzyłam, że zaczęłam sprawdzać w Internecie, co jeszcze może być
powodem podwyższonego betaHCG. A kilka dni na wizycie lekarskiej podczas USG
potwierdzono ciąże, było widać migający punkt – serce. Tak późno się
zorientowałam, to był już szósty tydzień.
Niezwykłe
jest to, że część Ciebie była w stanie uwierzyć mocniej w chorobę niż w to, że
pod swoim sercem możesz nosić dziecko.
Ta wieloletnia sytuacja
sprawiła, że poczułam się tak, a nie inaczej. Byłam spięta i zdenerwowana,
zresztą to napięcie zaczęło stopniowo ze mnie uchodzić, a ujście miało w mojej
skrajnie niskiej w okresie ciąży odporności. Co chwilę chorowałam, a to na
przeziębienie, a to na zapalenie zatok i trwało to aż do ósmego miesiąca.
To
tylko pokazuję skale tego jak mocne to były emocje i w jak wielkiej ilości się
w Tobie skumulowały.
Niesamowicie. Wiesz, ja
czuję że bardzo wiele rzeczy miało wpływ na to, że w końcu się udało. Operacja
to tylko jedna z nich. Do tego inne kwestie zdrowotne. Zaczęłam bardziej o
siebie dbać, spełniałam inne marzenia. Odblokowałam się jeśli chodzi o rozmowę
z ludźmi. Odnalazłam swoje miejsce. Jednak jest jeszcze jedna sprawa która
czuję, że nie była bez wpływu. Moja przyjaciółka, Marzena, w trakcie mojej
ciąży urodziła bliźniaki. Trochę mam wrażenie, że moja ciąża była po części jej
zasługą…
Jak
to?
Końcem poprzedniej zimy
zadzwoniła do mnie mówiąc, że będę miała chrześniaka. Wtedy nie wiedziała
jeszcze o tym, że to ciąża mnoga. I wtedy stało się coś niezwykłego. Po raz
pierwszy autentycznie ucieszyłam się z czyjejś ciąży. Bez smutku, bez
zazdrości. Bez mieszanych uczuć. Nie umiem jakoś tego lepiej opisać ale
poczułam, że wreszcie znalazło się we mnie miejsce na pozytywne emocje. Jej
ciąża była trudna i powiedziała mi potem, że ona ten trud ofiarowała w mojej
intencji. Niedługo później okazało się, że ja też jestem w ciąży. Nasz syn
urodził się w dzień matki. Jest moim najwspanialszym prezentem, jaki
otrzymałam.
To
niezwykle symboliczne! Opowiedz mi proszę jeszcze o swoich emocjach tych
poporodowych związanych z pierwszymi tygodniami. Na rodzicielstwo czekałaś
długo i była to trudna droga, miałaś w związku z tym jakąś wizję tego ,co Cię
czeka, jak to będzie?
Początki nie były łatwe.
Pamiętam ten pierwszy dzień w domu z małym dzieckiem. Surrealistyczne… nie
wiedzieliśmy, jak się w tym odnaleźć: w domu było dziecko! Ale to wszystko, co
się działo było takie nasze i piękne. Była wiosna, wszystko wokół rozkwitało i
my także. Macierzyństwo było zaskakujące. Niczego nie zakładałam - ani że będzie łatwo ani trudno. Mówi się
czasem, że matki siedzą w domu. I ja często siedziałam: z synem na rękach.
Budził się, jadł, leżał i spał non stop na mnie. Był po prostu szalenie
wymagający. Całe szczęście mąż w miarę możliwości przejmował dziecko, bo ja
chwilami nie dawałam rady. Pierwsze pół roku mocno mnie przeczołgało, potem
zachęcana i wspierana przez męża coraz częściej starałam się znaleźć czas dla
siebie. Ale zarazem był to piękny i wartościowy czas, bo pomógł mi lepiej
zrozumieć siebie i bardziej wzrosnąć.
Macierzyństwo
zafascynowało mnie i emocjonalnie, i intelektualnie. Ciekawiło mnie wszystko co
wiązało się z rodzicielstwem. Chciałam, aby stało się to moim życiem i szukałam
na to rozwiązania. Poczułam, że mogę zostać doulą. Teraz jestem w drugiej ciąży
i największym zaskoczeniem dla mnie było to, że mogę zajść w ciążę jak zdrowa
kobieta: bez długich starań, stresów, leczenia, bez łez i frustracji. Bałam
się, że to będą kolejne lata starań. Tymczasem czuję, że moje ciało i dusza
zrobiły niezwykły progres. Praca na wielu płaszczyznach przyniosła tak
niezwykły efekt.
Jaką zmianę czujesz w sobie odkąd zostałaś mamą?
Macierzyństwo dużo
zmienia, ale nie zmienia wszystkiego. Jestem tą samą osobą, tylko mam nowy,
ważny i wielki element życiu, który wydobywa ze mnie wiele rzeczy. Zarówno
dobrych, jak i złych. Dowiedziałam się, że nie panuję nad niektórymi emocjami,
nad złością. Rodzicielstwo oprócz radości, jaką ze sobą niesie, uwypukliło
niektóre moje negatywne cechy. Musiałam się z tym zmierzyć i coś z tym zrobić.
Czyli
nauczyłaś się więcej o sobie?
Tak, musiałam stanąć w
prawdzie. Choć nie było to łatwe, to przyszło mi poznać wszystkie swoje słabe
strony. Poczułam się też mocno zmotywowana, aby nad nimi popracować.
Jestem wrażliwa, emocjonalna, delikatna. Ale w tym wszystkim czuję, że jestem silna, świadoma siebie i mądra. Harmonia jest tym, co teraz mnie określa, bo harmonia jest ładem ale jednocześnie nie jest ani porządkiem ani kontrolą. Czuję, że jestem dobrą matką.
Jestem wrażliwa, emocjonalna, delikatna. Ale w tym wszystkim czuję, że jestem silna, świadoma siebie i mądra. Harmonia jest tym, co teraz mnie określa, bo harmonia jest ładem ale jednocześnie nie jest ani porządkiem ani kontrolą. Czuję, że jestem dobrą matką.
A
największy trud?
Była jedna taka sytuacja
jeszcze podczas naszych starań. Jedna z moich znajomych straciła dziecko, to
była już późna ciąża. I wiesz co? Może to brzmi absurdalnie, ale miałam taką
myśl, że ja mimo wszystko jej zazdroszczę.
Czego
konkretnie?
Tego, że stała się matką.
Jej dziecko odeszło ale było, żyło, ma swój nagrobek, a ona stała się mamą. A
ja nie mam nawet za kim płakać. Nie miałam szansy doświadczyć nawet okruchu
życia, choćby kilkutygodniowego. Dlatego teraz tak celebruję każdą chwilę ciąży
i każdą chwilę z dzieckiem. To mnie zmieniło. Nie chce być górnolotna, ale też
nie chce uciekać od tego, że to były pełne cierpienia lata. Długo żyłam jednym
wielkim ”gdyby”. Nieustannie myślałam, co by było gdyby.. jakie by były te
hipotetyczne dzieci. Teraz odpuściłam, bo to jest bez sensu. Teraz już nie
patrzę na przeszłe lata jako na puste. One nie były puste, one były trudne.
Nie patrzysz już na ten czas starań jako na stracony?
Uczę się tego, choć to
nadal we mnie jest. Te lata w swoich trudnościach były wartościowe bo uczyniły
z nas takie małżeństwo, jakim jesteśmy i takich rodziców, jakimi się staliśmy.
Wyszliśmy z tego silniejsi.
Czyli
walka wygrana.
Nienawidzę słowa walka
czy określenia walka z niepłodnością. Jest takie zdanie, nie pamiętam czyje, że
jeżeli z czymś walczysz, to dajesz temu siłę. Walka to jest coś, co możesz
przegrać. Jeśli stajesz do tej walki i przegrywasz, jesteś przegrana jako
kobieta, jako żona. Nie cierpię tej narracji, bo ona nikomu nie służy.
Walczenie jest męczące i frustrujące.
Jak
więc to zastąpić?
Po prostu leczenie.
Niepłodność jest chorobą i nam szczęśliwie udało się z nią poradzić.
Powyższy wywiad jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.
Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki
Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com
3 komentarze
Marysiu, dziękuję, że się podzieliłaś tym wszystkim!!! <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńTo ja się bardzo cieszę, że wreszcie zebrałam się na odwagę. I że będzie z tego jakiś pożytek dla innych.
UsuńBardzo byłam ciekawa Twojej historii. Dziękuję <3
OdpowiedzUsuń