[Narodziny Matki] Cz. 7 - Historia Marysi

by - marca 30, 2019

Droga do tego aby stać się rodzicem bywa czasem długa i trudna, pełna emocji z którymi nie zawsze potrafimy dzielić się z innymi. Pełna uczuć, które trudno nazwać przed samym sobą a co dopiero wypowiedzieć na głos. Nasze życie jest pełne skrajności. Radość i cierpienie, strach i ekscytacja, a macierzyństwo potrafi podnieść te emocję do potęgi.

Mówisz o sobie, że jesteś mamą dwóch synów.
Jestem. Wprawdzie jeden jest jeszcze pod sercem, ale jest. Jesteśmy razem od kilkunastu tygodni, nigdy nie wiadomo, ile będzie z nami. Więc już się cieszę, że jestem jego mamą.
Chodzi o to, że nie masz pewności, czy wszystko będzie w porządku?
Zawsze jest jakiś margines obaw i niepewności. Formalnie wszystko jest dobrze, ale nie w tym rzecz. Po prostu czuję i wiem, że on już jest i dlatego każdy dzień z nim jest cudem.
Masz za sobą długą drogę do macierzyństwa?
Chcieliśmy mieć dziecko od razu po ślubie. Przed nami ósma rocznica. Pierwszy syn urodził się dopiero po sześciu latach. Dla nas było oczywiste, że zaczynamy wspólne życie jako małżeństwo i dzieci się pojawiają. Nie chcieliśmy czekać. Byliśmy młodzi, zdrowi, ja kończyłam studia, a mąż był na doktoracie, mieliśmy gdzie mieszkać i jak żyć. Wydawało się, że przecież wszystko idzie po naszej myśli, że musi się udać. I nagle... co tu się dzieje? Co jest nie tak?
W takich sytuacjach dobrze robi rozmowa z kimś zaufanym, bliskim. Z kimś, kto nie tylko zna nas, ale ma też jakieś doświadczenie w temacie.
I tu był problem. Wyszłam za mąż jako pierwsza z moich koleżanek. Nie miałam punktu odniesienia. Nie miałam kogo zapytać o podstawowe kwestie. A z drugiej strony zupełnie nie potrafiłam o tym mówić. To doświadczenie było dla mnie tak szokujące i tak wbrew temu, co miało być, że brakowało mi słów. 
To musiało być bardzo trudne. A co z rodziną, osobami z pracy czy najbliższego otoczenia?
Zawsze znajdą się zabawne osoby, które rzucą żartem „Jak tam? Wy na pewno wiecie, jak to się robi?”. Albo grono ludzi, którzy przy każdej okazji będą pytać „A kiedy w końcu te dzieci?”. Inni lubią sugerować, że „no tak, chcecie się wyszaleć” czy też „czyli wybraliście rozwój i karierę?”. Nawet nie mam siły do tego wracać. Nie potrafiłam się wśród tego odnaleźć. 
Czułaś się zagubiona?
Absolutnie tak. Leczenie niby postępowało, ale stan rzeczy się utrzymywał. Czułam się bardzo samotna. Gdy ktoś nawet życzliwie czy żartobliwie pytał o dzieci, ja tym bardziej zamykałam się i zjeżałam, nie umiałam odpowiedzieć.
Takie komentarze potrafią być niezwykle bolesne, a ciężko o asertywność i odbicie piłeczki, gdy temat tak boleśnie nas dotyczy. 
Wiesz, ja nawet nie tyle nie miałam siły na cięte riposty, co po prostu na to, aby otwarcie powiedzieć o tym, z czym się borykamy. Nie przechodziło mi przez gardło, że staramy się, ale nam nie wychodzi czy choćby powiedzenie, że chcemy, ale to nie takie łatwe lub że Pan Bóg da. Nie potrafiłam niczego z siebie wydusić i choć takich komentarzy nie było dużo, to każdy przeżywałam i każdy też zapadał mi głęboko w sercu i pamięci. 
Po roku trafiłam do pierwszej lekarki, bardzo dobrej, serdecznej i ciepłej. Łączyła specjalności ginekologa i endokrynologa, co było w moim przypadku cenne. Podobało mi się też jej holistyczne podejście do leczenia. Zaczynaliśmy więc od małych rzeczy, które mogliśmy naprawić i stopniowo szliśmy w kierunku tych większych. Zaczynałam od nawyków żywieniowych i innych drobiazgów, miałam regulowane problemy hormonalne.
Mimo tego jednak nie udawało się zajść w ciążę.
Moje wyniki były bardzo niejednoznaczne, co mnie strasznie frustrowało. Niby nie było wyraźnego sygnału, że się nie uda, ale jednocześnie istniała spora ilość małych rzeczy, które składały się na to, że poczęcie było utrudniona. Pustka i bezsilność czasem mnie przytłaczały.
Kiedy Twoje życie jest puste w sferze, która była dla Ciebie ważna, dobrze znaleźć coś, co to miejsce wypełnić. 
I my znaleźliśmy. Oprócz zwyczajnego rozwoju i pracy naukowej uciekliśmy w podróże. Wyjeżdżaliśmy na długie wyprawy. Były to zarówno podróże autostopowe, a dwa razy byliśmy na Camino, na Drodze św. Jakuba. Żyliśmy tym. Zbieraliśmy pieniądze, w końcu mieliśmy konkretny cel, plan, było marzenie możliwe do spełnienia. Były zdjęcia, do których mogliśmy wracać. Po prostu było coś naszego.
Równolegle poza podróżowaniem trwało leczenie.
Był przełomowy moment, kiedy moja lekarka zasugerowała, że powinnam pójść do innego specjalisty. Miałam podejrzenie endometriozy i jej zdaniem stan był operacyjny, w związku z czym ona nie mogła więcej pomóc. Nasze rozstanie było sensowne i logiczne, a konsultacja z nowym lekarzem dała mi nowe nadzieje i szanse na świeże spojrzenie na problem. 
Pamiętam, że badanie podczas pierwszej wizyty było bardzo bolesne. Ale nie było to dla mnie nic nowego: w moje codzienne funkcjonowanie wpisany był ból.
Przywykłaś do tego?
Tak, z czasem zaakceptowałam to, że czuję ból i niczego z tym nie zrobię, muszę się nauczyć z nim funkcjonować. Tak często objawia się endometrioza. Tu jednak lekarz pochylił się mocniej nad tematem i pociągnął go. Zadał mi proste pytanie: „Jak pani w ogóle funkcjonuje z takim bólem?”. Odpowiedziałam: „Jakoś”. Bo tak właśnie było. Po prostu żyłam, bo tak jesteśmy wszystkie nauczone, że boli, to trudno, boli, nie ma co drążyć.
Lekarz wysłał mnie do fizjoterapeuty uroginekologicznego, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, że istnieje coś takiego jak fizjoterapia mięśni dna miednicy. To było objawienie.

Jak wyglądała wizyta?
Trochę nie wiedziałam, czego się spodziewać, miałam dużo obaw. Wywiad zebrany był bardzo delikatnie, bo to są przecież trudne tematy.  Fizjoterapeuta zaczął od diety, spraw toaletowych, a do pytań o współżycie czy niepłodność przeszedł na końcu, nie walił tak z grubej rury. I za tę delikatność bardzo go cenię. Nie łatwo opowiadać obcemu mężczyźnie o swoim życiu seksualnym, w dodatku gdy jest ono tak beznadziejne i bolesne, a ty nieustannie czujesz się przez to winna. 
Rozpoczęliśmy terapię manualną, jednak mój stan był taki, że wewnętrzna była początkowo niemożliwa. Chodziłam tam co tydzień, robiliśmy systematyczne postępy w „rozpracowywaniu” mojego ciała. Po miesiącach częstej terapii stoję na stanowisku, że cały ten proces był bardziej bolesny niż poród, jednak efekty zaczęły przychodzić szybko i to było niezwykle budujące. 
Przestałaś czuć codzienny ból?
Nie od razu, jednak systematycznie mijały mi różne stany bólowe, zniknęły silne migreny. Odkryłam, że przestałam być tak bardzo spięta. Pojawił się też skok libido i szok, że bliskość nie musi wiązać się z dyskomfortem. Zresztą poza tym kiedy walczysz z niepłodnością, to pożycie jest takie obowiązkowe: musisz łapać owulację, nie ma, że człowiek jest zmęczony. Gdy się spóźnisz lub gdy Ci się nie chce, to masz wyrzuty sumienia i czujesz żal, że coś zostało przegapione. 
Takie poczucie zmarnowanej szansy?
Tak, i takie okrutne uczucie, że może właśnie teraz, gdy odpuściliśmy, to mogło się udać.
Prowadziłam też te wszystkie tabelki rozpoznawania płodności, ale doprowadzały mnie do szału. 
Dlaczego?
Pomyśl, że musisz rozpocząć dzień od praktyki która przypomina Ci, że jesteś niepłodna.
Czego jeszcze próbowaliście?
Na początku leczenia przeszłam post Daniela, czyli głodówkę, którą zasugerowała mi pierwsza pani doktor. Nie byłam do tego przekonana, ale stwierdziłam że spróbuję, bo co mi szkodzi. Przynajmniej nie czułam się bezczynna. 
Na późniejszym etapie przechodziłam też testy na nietolerancje celem eliminacji alergenów, które rzekomo mogłyby wpływać na płodność. Zbliżały się moje urodziny, zaprosiłam bliskich. Postanowiłam, że zrobię tort i inne pyszności, ostatnie przyjęcie przed rezygnacją z określonych produktów.
Taki symboliczny moment.
Bardzo. Pamiętam, że powiedziałam wtedy w gronie znajomych, że muszę z powodów zdrowotnych przejść na dietę. Ktoś jednak zadał takie przytomne pytanie „A tak właściwie to co Ci jest?”.
Odpowiedziałaś?
Pierwszy raz udało mi się wykrztusić, że leczę się na niepłodność. I wyobraź sobie, że nic się nie stało. 
A czego się obawiałaś?
Sama nie wiem, jednak tak trudno było mi powiedzieć coś takiego. Był to dla mnie ogromny wstyd.
Wstyd?
Tak. Niepłodność była dla mnie wstydem. Czułam się niepełnowartościowa, w moim odczuciu ta sytuacja była zaprzeczeniem mojej kobiecości.
Niepłodność jest do tego o tyle trudna, że ona cały czas dzieje. Gdy jesteś na coś chora, to starasz się żyć mimo tego: zapomnieć, pogodzić się z tym, przejść jakiś proces żałoby. Tymczasem niepłodność Ci się co miesiąc aktualizuje. Co miesiąc masz zawiedzioną nadzieję. 



Szansą na powodzenie okazała się operacja?
W czerwcu 2015 miałam zabieg wycięcia endometriozy. Bardzo liczyłam, że to wreszcie coś zmieni, że stanie się punktem wyjścia do cudu. Ale wiedziałam też, że muszę przestać wreszcie tak ciągle czekać.
Po kontroli u lekarza zapytałam, że dobrym pomysłem jest pójście na Camino de Santiago, bałam się, czy tak długotrwały wysiłek jest dobrym pomysłem. Powiedział, że pomysł jest doskonały i nie widzi przeciwskazań. Ta pielgrzymka okazała się najpiękniejszym na dany moment czasem w naszym małżeństwie. Byliśmy odcięci od wszelkich bodźców zewnętrznych - tylko my i wędrówka w stałym rytmie, prawie półtora miesiąca. Czułam, że jestem w odpowiedniej odległości od codzienności. Było to też spełnienie naszych marzeń. 
Zaraz po powrocie zajęliśmy się kolejnym wspólnym marzeniem. Jako kobieta potrzebowałam domu i dzieci, aby być szczęśliwa. A skoro dzieci mieć nie mogę, to bardzo potrzebuję choćby tego naszego miejsca jako zakorzenienia, aby nie żyć na wynajmie, w akademiku. Trudno mi było się odnaleźć w tym niebyciu u siebie. Znaleźliśmy cudowne mieszkanie. Małe, ale zakładałam, że jest to mieszkanie tylko dla naszej dwójki. Plan był taki, że wprowadzimy się i będziemy starali się być szczęśliwi. 
Wcześniej żyłam hipotetycznie. Cały czas zakładałam, że może będę w ciąży, że może się uda i że w związku z tym wiele się zmieni. To było bez sensu, bo stale uwzględniałam w planach coś, co mogło się nigdy nie wydarzyć. 
To bardzo trudne i wyobrażam sobie, że było Ci bardzo ciężko aby przejść do porządku dziennego z akceptacją tej sytuacji.
Pomogło to, że zaczęliśmy urządzać mieszkanie. Stało się takie nasze, przytulne i ciepłe. Hucznie obeszliśmy piątą rocznicę ślubu. Zaczęłam też nową, stałą pracę. Zaczęłam się czuć dobrze ze swoim życiem. 
Pewnego razu, niedługo po rozpoczęciu pracy, przez kilka dni czułam mocny przedmiesiączkowy miesiączkowy ból. Fizjoterapeuta zasugerował, że powinnam zrobić test ciążowy. Chciałam przyjść na wizytę, a on jednak naciskał, że woli upewnić się, czy nie jestem w ciąży zanim rozpoczęlibyśmy terapię potencjalnie niebezpieczną w pierwszym trymestrze. Powiedziałam mu, że chyba zwariował.
Nie wierzyłaś w to, że możesz być w ciąży?
Zupełnie. Poza tym zwykle nie robiłam testów ciążowych. Były dla mnie tylko źródłem frustracji. Jednak wtedy zdecydowałam się wyjść z pracy na przerwie i go kupić. Zrobiłam go wbrew regułom w samym środku dnia. Ku mojemu zdziwieniu były tam dwie mocne i wyraźne kreski. 
Jak zareagowałaś?
Kazałam mężowi przyjechać natychmiast. Nie powiedziałam jednak, o co chodzi. Później powiedział mi, że bardzo się wystraszył, pomyślał, że ktoś jest chory albo umarł. Pokazałam mu test. Oboje byliśmy w szoku. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić. Zrobiliśmy test betaHCG. Cały wieczór odświeżałam wyniki w laboratorium. Okazało się, że wynik mam bardzo wysoki.
Czyli faktycznie ciąża. 
A jednak ja tak mocno w to nie wierzyłam, że zaczęłam sprawdzać w Internecie, co jeszcze może być powodem podwyższonego betaHCG. A kilka dni na wizycie lekarskiej podczas USG potwierdzono ciąże, było widać migający punkt – serce. Tak późno się zorientowałam, to był już szósty tydzień.
Niezwykłe jest to, że część Ciebie była w stanie uwierzyć mocniej w chorobę niż w to, że pod swoim sercem możesz nosić dziecko. 
Ta wieloletnia sytuacja sprawiła, że poczułam się tak, a nie inaczej. Byłam spięta i zdenerwowana, zresztą to napięcie zaczęło stopniowo ze mnie uchodzić, a ujście miało w mojej skrajnie niskiej w okresie ciąży odporności. Co chwilę chorowałam, a to na przeziębienie, a to na zapalenie zatok i trwało to aż do ósmego miesiąca. 
To tylko pokazuję skale tego jak mocne to były emocje i w jak wielkiej ilości się w Tobie skumulowały. 
Niesamowicie. Wiesz, ja czuję że bardzo wiele rzeczy miało wpływ na to, że w końcu się udało. Operacja to tylko jedna z nich. Do tego inne kwestie zdrowotne. Zaczęłam bardziej o siebie dbać, spełniałam inne marzenia. Odblokowałam się jeśli chodzi o rozmowę z ludźmi. Odnalazłam swoje miejsce. Jednak jest jeszcze jedna sprawa która czuję, że nie była bez wpływu. Moja przyjaciółka, Marzena, w trakcie mojej ciąży urodziła bliźniaki. Trochę mam wrażenie, że moja ciąża była po części jej zasługą…
Jak to?
Końcem poprzedniej zimy zadzwoniła do mnie mówiąc, że będę miała chrześniaka. Wtedy nie wiedziała jeszcze o tym, że to ciąża mnoga. I wtedy stało się coś niezwykłego. Po raz pierwszy autentycznie ucieszyłam się z czyjejś ciąży. Bez smutku, bez zazdrości. Bez mieszanych uczuć. Nie umiem jakoś tego lepiej opisać ale poczułam, że wreszcie znalazło się we mnie miejsce na pozytywne emocje. Jej ciąża była trudna i powiedziała mi potem, że ona ten trud ofiarowała w mojej intencji. Niedługo później okazało się, że ja też jestem w ciąży. Nasz syn urodził się w dzień matki. Jest moim najwspanialszym prezentem, jaki otrzymałam.
To niezwykle symboliczne! Opowiedz mi proszę jeszcze o swoich emocjach tych poporodowych związanych z pierwszymi tygodniami. Na rodzicielstwo czekałaś długo i była to trudna droga, miałaś w związku z tym jakąś wizję tego ,co Cię czeka, jak to będzie?
Początki nie były łatwe. Pamiętam ten pierwszy dzień w domu z małym dzieckiem. Surrealistyczne… nie wiedzieliśmy, jak się w tym odnaleźć: w domu było dziecko! Ale to wszystko, co się działo było takie nasze i piękne. Była wiosna, wszystko wokół rozkwitało i my także. Macierzyństwo było zaskakujące. Niczego nie zakładałam -  ani że będzie łatwo ani trudno. Mówi się czasem, że matki siedzą w domu. I ja często siedziałam: z synem na rękach. Budził się, jadł, leżał i spał non stop na mnie. Był po prostu szalenie wymagający. Całe szczęście mąż w miarę możliwości przejmował dziecko, bo ja chwilami nie dawałam rady. Pierwsze pół roku mocno mnie przeczołgało, potem zachęcana i wspierana przez męża coraz częściej starałam się znaleźć czas dla siebie. Ale zarazem był to piękny i wartościowy czas, bo pomógł mi lepiej zrozumieć siebie i bardziej wzrosnąć.
Macierzyństwo zafascynowało mnie i emocjonalnie, i intelektualnie. Ciekawiło mnie wszystko co wiązało się z rodzicielstwem. Chciałam, aby stało się to moim życiem i szukałam na to rozwiązania. Poczułam, że mogę zostać doulą. Teraz jestem w drugiej ciąży i największym zaskoczeniem dla mnie było to, że mogę zajść w ciążę jak zdrowa kobieta: bez długich starań, stresów, leczenia, bez łez i frustracji. Bałam się, że to będą kolejne lata starań. Tymczasem czuję, że moje ciało i dusza zrobiły niezwykły progres. Praca na wielu płaszczyznach przyniosła tak niezwykły efekt.

Jaką zmianę czujesz w sobie odkąd zostałaś mamą?
Macierzyństwo dużo zmienia, ale nie zmienia wszystkiego. Jestem tą samą osobą, tylko mam nowy, ważny i wielki element życiu, który wydobywa ze mnie wiele rzeczy. Zarówno dobrych, jak i złych. Dowiedziałam się, że nie panuję nad niektórymi emocjami, nad złością. Rodzicielstwo oprócz radości, jaką ze sobą niesie, uwypukliło niektóre moje negatywne cechy. Musiałam się z tym zmierzyć i coś z tym zrobić.

Czyli nauczyłaś się więcej o sobie?
Tak, musiałam stanąć w prawdzie. Choć nie było to łatwe, to przyszło mi poznać wszystkie swoje słabe strony. Poczułam się też mocno zmotywowana, aby nad nimi popracować.
Jestem wrażliwa, emocjonalna, delikatna. Ale w tym wszystkim czuję, że jestem silna, świadoma siebie i mądra. Harmonia jest tym, co teraz mnie określa, bo harmonia jest ładem ale jednocześnie nie jest ani porządkiem ani kontrolą. Czuję, że jestem dobrą matką.  
A największy trud?
Była jedna taka sytuacja jeszcze podczas naszych starań. Jedna z moich znajomych straciła dziecko, to była już późna ciąża. I wiesz co? Może to brzmi absurdalnie, ale miałam taką myśl, że ja mimo wszystko jej zazdroszczę. 
Czego konkretnie?
Tego, że stała się matką. Jej dziecko odeszło ale było, żyło, ma swój nagrobek, a ona stała się mamą. A ja nie mam nawet za kim płakać. Nie miałam szansy doświadczyć nawet okruchu życia, choćby kilkutygodniowego. Dlatego teraz tak celebruję każdą chwilę ciąży i każdą chwilę z dzieckiem. To mnie zmieniło. Nie chce być górnolotna, ale też nie chce uciekać od tego, że to były pełne cierpienia lata. Długo żyłam jednym wielkim ”gdyby”. Nieustannie myślałam, co by było gdyby.. jakie by były te hipotetyczne dzieci. Teraz odpuściłam, bo to jest bez sensu. Teraz już nie patrzę na przeszłe lata jako na puste. One nie były puste, one były trudne.

Nie patrzysz już na ten czas starań jako na stracony?
Uczę się tego, choć to nadal we mnie jest. Te lata w swoich trudnościach były wartościowe bo uczyniły z nas takie małżeństwo, jakim jesteśmy i takich rodziców, jakimi się staliśmy. Wyszliśmy z tego silniejsi.

Czyli walka wygrana.
Nienawidzę słowa walka czy określenia walka z niepłodnością. Jest takie zdanie, nie pamiętam czyje, że jeżeli z czymś walczysz, to dajesz temu siłę. Walka to jest coś, co możesz przegrać. Jeśli stajesz do tej walki i przegrywasz, jesteś przegrana jako kobieta, jako żona. Nie cierpię tej narracji, bo ona nikomu nie służy. Walczenie jest męczące i frustrujące.

Jak więc to zastąpić?
Po prostu leczenie. Niepłodność jest chorobą i nam szczęśliwie udało się z nią poradzić.




Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo. 
Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki

Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:

#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com



You May Also Like

3 komentarze

  1. Marysiu, dziękuję, że się podzieliłaś tym wszystkim!!! <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja się bardzo cieszę, że wreszcie zebrałam się na odwagę. I że będzie z tego jakiś pożytek dla innych.

      Usuń
  2. Bardzo byłam ciekawa Twojej historii. Dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń