[Narodziny Matki] Cz. 9 - Historia Oli

by - kwietnia 14, 2019




Spotykasz się z niezrozumieniem albo pytaniem „po co Wam tyle dzieci”?
Raczej z pytaniem „to wszystko Twoje?!”. Tymczasem mojego męża pytają, czy on te wszystkie dzieci ma z jedną żoną. Sporo jest rodzin patchworkowych i chyba ludziom łatwiej założyć, że mężczyzna może mieć wiele dzieci z różnych związków, niż że są kobiety, które świadomie tyle lat poświęcają na ciąże, porody i wychowanie maluchów.
Marzyłaś o dużej rodzinie?
Jeszcze w liceum miałam plan na pracę naukową. Moim priorytetem nie było małżeństwo ani rodzicielstwo. Miałam tysiąc pomysłów na życie zawodowe i rozwój osobisty, macierzyństwo traktowałam na zasadzie „jak będzie to będzie”. Nie planowałam liczby dzieci.  Dodatkowo jestem z rodziny, która nie do końca to wielorodzicielstwo wspiera.
Uważam, że każdy sam musi rozważyć ile chce mieć dzieci i czy ma powołanie, aby być rodzicem. Miałam w sobie w pewnym momencie taką niezgodę, że w sumie dlaczego jako standard mówi się o jednym czy dwójce dzieci, a nie o większej liczbie?  Kto ustala te standardy? Zainteresowałam się kulturami pierwotnymi, tymi nieskażonymi wpływami Zachodu. Tam rodziny są większe. Poczułam, że ta nasza kulturowa dwójka dzieci jest sztuczna, wykreowana. Bo tak jest wygodniej, dzieci mieszczą się w jedno auto, mniejsza ich liczba pozwala połączyć większą liczbę ról, jakich społecznie się wymaga od kobiety. Można być mamą, kontynuować pracę zawodową, mieć więcej czasu na dom, w międzyczasie trzeba przecież o siebie zadbać. A przy większej liczbie dzieci, wiadomo, jest to coraz większe wyzwanie. Do tego dochodzą oczywiście kwestie finansowe: gdzieś tam mamy zakodowane, że powinno być nas stać na takie a nie inne wakacje, mieszkanie, standard życia. Wszystko jest wyliczone, wykalkulowane. Zaczęło mi to wszystko zgrzytać.
Czyli dojrzewałaś do tej decyzji?
Tak, i to była długa droga. Zaczęło się od tego, że na progu dorosłości zauważyłam, że Ci młodzi ludzie w moim otoczeniu, którzy są katolikami są szczęśliwi. Zaczęłam się zastanawiać z czego to wynika. Kościół wydawał mi się zawsze taki ograniczający, pełen zakazów, a potem się okazało, że tak nie jest. Długo docierałam się z nim i z wiarą. Szukałam, badałam teren.  W pewnym momencie poczułam, że nie jesteśmy na tym świecie tylko po to by pojeść, popić, popracować. Rozwój naukowy jest szalenie ważny dla świata, ale poczułam, że nie jest to sedno mojego życia. Pojawiła się chęć i potrzeba aby mieć dziecko. Poczułam, że to jest moje powołanie.
Antka urodziłam w pierwszą rocznicę ślubu. To był bardzo trudny poród i trudna ciąża. Byłam daleko od rodziny, nie miałam tu wielu znajomych. Ciężki czas. Po porodzie od razu zamknęła mi się szyjka, jeszcze przed porodem łożyska. Zrobiono od razu łyżeczkowanie, musiałam mieć siłowo rozszerzoną szyjkę. Straty krwi były duże, miałam transfuzje. Byłam obolała i osłabiona. Nie byłam w stanie zająć się własnym dzieckiem.
Poczucie takiej bezsilności pewnie było przytłaczające?
Czułam się bardzo źle. To było kilkanaście lat temu. Nie miałam wtedy takiej świadomości, jaką mam teraz. Moje koleżanki nie były wtedy nawet na etapie budowania stałych związków, a co dopiero rodzicielstwa. Nie miałam więc punktu zaczepienia. Nie byłam przygotowana psychicznie ani do porodu, ani do macierzyństwa.
Co wtedy wiedziałaś o rodzicielstwie?
Nie mówiono o tym wiele. Słyszałam tylko ogólniki: że trzeba wstawać w nocy, że jest dużo pracy fizycznej. O sferze psychiki, zmian jakie w niej następują mówiono niewiele. Nawet o baby blues w szkole rodzenia po prostu wspomniano, bez posiłkowania się doświadczeniem czy życiowymi przykładami.
A niestety żyjemy w coraz większym stłoczeniu, ale jednak coraz dalej od siebie. To nie pomaga.
Dokładnie. Gdy nie mamy szansy, aby żyć blisko innych kobiet i obserwować siostry czy kuzynki, które stają się mamami, nie mamy możliwości uczenia się z cudzych doświadczeń.
Po porodzie nie miałam siły na nic. Nie miałam kontroli nad ciałem.  Mąż wykupił położną, aby była przy mnie non stop przez pierwszą dobę. Podawała dziecko, przystawiała do mojej piersi. Wszystko działo się obok mnie, nie na zasadzie spokojnego wejścia w macierzyństwo, a raczej przedmiotowej obsługi. Trudno mi było później poczuć i nauczyć się wszystkiego, szczególnie karmienia. Nie był to łatwy start.
Mimo tych początkowych trudności obecnie jestem osobą, która ma niestandardową rodzinę. Z szóstką dzieci czy chcemy czy nie, zwracamy na siebie uwagę. Już przy czwórce tak było - dzieci mamy w bardzo małych odstępach czasu, niemal rok po roku. Czwarte dziecko urodziłam mając 28 lat. Znajomi i rodzina ze zdziwieniem oczekiwali co dalej. Na kolejne dziecko zdecydowaliśmy się dopiero po sześciu latach. Teraz oczekujemy szóstego.
Czym jest dla Ciebie wielodzietność?
Znam wiele rodzin wielodzietnych i ciężko jest wpasować je w jedną kategorię, dać im wspólny mianownik. Wielodzietni to nie jest jakaś określona grupa. Znam rodziny wielodzietne, które mają spore problemy finansowe i walczą o codzienność, znam i takie, które leczą się u najlepszych lekarzy i jeżdżą do 5-gwiazdkowych hoteli. Znam takie z trójką, jak i z dziesiątką dzieci.
Nie czuję się wielodzietna. Obiektywnie wiem, że szóstka dzieci to faktycznie spora gromada, jednak u nas te dzieci po prostu się pojawiały, nie zakładaliśmy z góry ile ich będzie i czy dane dziecko będzie już ostatnim. Zawsze na bieżąco podejmowaliśmy decyzję czy jesteśmy gotowi na kolejnego człowieka w rodzinie, choć na przykład czwarta ciąża była dla nas zaskoczeniem.
Nie byłaś gotowa?
Nie, nie była to ciąża planowana. Przez większość ciąży nawet tego faktu nie akceptowałam. Mam wrażenie, że miałam coś na kształt przedporodowej depresji. Te uczucia całe szczęście minęły po porodzie. Urodziła się Ania i w tym momencie coś we mnie wybuchło, cała ta miłość . Finalnie to czwarte, niespodziewane macierzyństwo wyleczyło we mnie wiele kompleksów. Przede wszystkim to było pierwsze macierzyństwo, w którym karmiłam piersią przez dłuższy czas. Przy trzech poprzednich dzieciach każdorazowo była to wielotygodniowa walka zakończona niepowodzeniem.
Można powiedzieć, że to była taka wisienka na rodzicielskim torcie. Jestem ciekawa jednej kwestii. Pamiętam, że gdy urodził się nasz syn poczułam, że nareszcie jesteśmy w komplecie. Miałaś takie uczucie po jakimś porodzie?
Po czwartym dziecku miałam takie poczucie, że mamy pełen stół. Czułam, że wszyscy, którzy mają tu być, już tu są. Długo byłam z dziećmi w domu i po jakimś czasie pomyślałam, że zamykam pewien etap. Stopniowo zaczęłam wracać do życia zawodowego. Początkowo było to pół etatu, potem cały etat bardzo intensywnej pracy. Miałam podrośnięte dzieci i wydawać by się mogło, że moje życie jest mocno poukładane. Dzieci w placówkach, praca zawodowa. Zaczęłam myśleć czy naprawdę mam już nigdy nie mieć kolejnego dziecka? Czy naprawdę ta część życia jest już za mną? Miałam wtedy 32 lata. Przecież w tym wieku kobiety często rodzą pierwsze dziecko. Dlaczego więc ja miałabym zamykać się na kolejne?


Trudno było podjąć tę decyzję?
Trawiłam to bardzo długo. Już byliśmy wielodzietni. Już było nietypowo. Nasze życie się toczyło, rozwijaliśmy się, a tu powtórka z rozrywki? Czy warto powtarzać ten etap? Brakowało mi odwagi. Bałam się czy czasem tą decyzją nie zaszkodzę sobie lub rodzinie.
Co miałoby się stać?
Bałam się, że zaszkodzę już urodzonym dzieciom, że będę miała mniej czasu lub je zaniedbam. Obawiałam się czy będziemy mieć czas dla siebie jako małżeństwo. I pewnie gdybym wokół miała rodziny z jednym czy dwójką dzieci, to odpuściłabym sobie te myśli o dalszym powiększaniu rodziny. Jednak wokół nas sporo jest dużych rodzin i to dodawało mi odwagi. Z czasem dojrzałam do tego, że będzie dobrze. Otworzyłam się na to, by było nas więcej. Jednocześnie jednak miałam w sobie dużo pokory i świadomości, że przecież z samą płodnością może być różnie. Ja nie do końca tym steruje. Mogę planować i mieć pragnienia, ale jak będzie to czas pokaże. Jednak udało się.
Jaka była ta ciąża?
To był cudowny czas. Starsze dzieci odchowane, zrealizowałam trochę innych, pozamacierzyńskich planów, odsapnęłam. Organizm się zregenerował. Ja miałam dobrą kondycję, ćwiczyłam. Byłam w bardzo dobrej formie. To było zupełnie inne oczekiwanie i wczesne macierzyństwo, niż poprzednie. Czułam, że teraz spijam samą śmietankę.
Jak myślisz, z czego to wynika?
Masz doświadczenie. Wprawdzie zawsze jest coś nowego, coś, co cię zaskoczy, jednak mniej więcej wiesz, co będzie dalej i o co w tym wszystkim macierzyństwie chodzi. Nie dajesz sobie wmawiać głupot, nie słuchasz zbędnych rad. Wiesz czego chcesz, słuchasz siebie a nie wszystkich wokół. Dla mnie to było cudowne.
Teraz trwa szósta ciąża, ale pierwsza, w którą zaszłam będąc nadal mamą karmiącą piersią. Wiadomo, płodność wróciła wcześniej, jednak organizm nie miał kiedy odpocząć i się zregenerować. Czuje to, jestem bardziej zmęczona, mam słabsze wyniki badań. Choć myślę, że też wiek robi już swoje. Jednocześnie na mam poczucia, że to nasze ostatnie dziecko. Nie myślę już w ten sposób. Już miałam poczucie pełnego stołu, które okazało się tymczasowe. Przeszłam przez ogrom wątpliwości, jednak widzę jaką wartością dla rodziny i dzieci są kolejne osoby w naszym życiu.
Co najbardziej w tym doceniasz?
Najstarszy syn niezwykle rozwinął się emocjonalnie przy młodszych siostrach. Stał się bardzo opiekuńczy. Nosił najmłodszą z nich w nosidle, bawi się z nią. Widzę, że ma zadatki na wspaniałego ojca kiedyś w przyszłości. Przy naszej dużej rodzinie on dostaje to, czego brakowało mi jako matce: obserwacje, możliwość nabrania doświadczenia, poczucia kompetencji w radzeniu sobie z małym dzieckiem. Jednocześnie nigdy nie oczekiwałam ani nie narzucałam dzieciom tego, aby wzajemnie się sobą opiekowały. Jednak robią to spontanicznie.
To bardzo ważne, jednak to jest rola rodzica a dla dziecka przywilej a nie obowiązek.
U nas działa to właśnie na zasadzie dobrowolnej pomocy i doświadczenia, a nie przymusu. Myślę, że wszystkie strony na tym dużo zyskują.





Masz czasem ochotę wyjść i uciec od tego wszystkiego? Od bycia mamą, od tych obowiązków i powtarzającej się codzienności?
Jasne, że tak. Nie raz myślałam o tym, że może faktycznie wygodniej by było mieć jedno czy dwójkę dzieci.  Zupełnie inaczej byśmy funkcjonowali, nie musiałabym kombinować gdzie z taką gromadą mam jechać na wakacje. Nie byłoby takiej logistyki, ogromu pakowania, check-listy na 3 strony.
Ale jednocześnie mam też czasem ochotę uciec od bycia żoną. Gdy pracowałam miałam czasem ochotę rzucić wszystko co dotyczyło pracy. Daje sobie prawo do tych emocji, szczególnie przy zmęczeniu. Potrzebuję codziennie czasu dla siebie samej. Czy to będzie czas z książką, spacer - nie ma to znaczenia. Dla własnego zdrowia i komfortu potrzebuję każdego dnia mieć taki czas, gdy nikt do mnie nie mówi i mogę być sama ze sobą i swoimi myślami. Przy byciu mamą wiadomo, że ta potrzeba jest większa – nie da się ukryć, że dzieci są absorbujące, przylegające do nas. To jest cudowne ale trudne jednocześnie. Ważne dla mnie jest, aby zachować swoją przestrzeń, dbać o swoje zasoby.
Dla mnie czas dla siebie samej jest niezwykle ważny. Już przy pierwszej córce miałam tak, że nawet jak nie wychodziłam z domu, to lubiłam zrobić sobie oko czy bardziej o siebie zadbać. Poczuć, że nadal ja też jestem ważna. Często wraz z porodem cała uwaga przechodzi na dziecko i my same zapominamy o sobie. Komunikujesz dzieciom swoje potrzeby?
Oczywiście, i uważam, ze to bardzo ważne. Dobrze aby wiedzieli, że każdy potrzebuje przestrzeni, chciałabym aby potrafili także zadbać o swoją. Przy takiej dużej grupie osób, jaka jest wokół mnie i mnogości tematów, jakimi jestem zarzucana w pewnym momencie pozwalam sobie powiedzieć  „Stop, poczekajcie. Idę zrobić sobie kawę, wypiję ją na tarasie i zaraz do Was wrócę”.
Masz poczucie, że tego czasu czy swoich energetycznych zasobów masz dla nich za mało?
Czasem myślę sobie, że może gdyby było jedno dziecko, to mogłoby dowolnie moim czasem dysponować, ale nie miałoby innych rzeczy, coś za coś. Miałoby wyłączność uwagi i czasu, ale nie miałoby rodzeństwa, z którym przeżywa się codzienne przygody czy uczy się rozwiązywać konflikty. I wiesz co? Mam też poczucie, że ja po prostu nie nadaję się na matkę jednego czy dwójki dzieci. Po prostu.
Dlaczego?
Czułabym się bardzo obciążona i przytłoczona tą wyłącznością. Jestem perfekcjonistką. Myślę, że ja bym to dziecko mogła bardzo skrzywdzić. Wszystkie ambicje, uczucia lokowałabym w jednym człowieku. Mam dużą potrzebę kontroli. Gdybym zbyt mocno kontrolowała i analizowała jedno dziecko, to nie wiem czy to byłoby dla niego zdrowe. Przy dwójce dzieci byłoby podobnie. Przy większej liczbie - nie masz na to szans. Czuję też, że przy trójce dzieci rozwija się pełne spektrum relacji.
Sama bardzo to zauważam. Dzieci nie tylko wiedzą, że czasem muszą czekać na swoją kolej ale też uczą się dogadywać miedzy sobą na wielu płaszczyznach. Uczą się wzajemnie od siebie.
Plusem jest to, że gdy dwójka się bawi, to trzecie ma wybór albo dołączyć, albo się odizolować i to nikogo nie uraża bo zabawa trwa. Nie ma też takiego poczucia zobowiązania, że skoro ja mam tylko tego brata a on mnie, to musimy się zawsze dogadywać. Tu relacje są bardzo wielopłaszczyznowe. Dziecko do różnych aktywności wybiera różne osoby z rodzeństwa. Nikt nie musi się do nikogo dostosowywać. Można sobie znaleźć partnera wedle predyspozycji, nie trzeba iść na duże ustępstwa. Jednocześnie jednak uczą się sztuki kompromisu.
Z jakimi reakcjami dotyczącymi dużej rodziny zwykle się spotykasz?
Całe szczęście są to głównie pozytywne reakcje. Obracamy się w takim kręgu osób, gdzie duża rodzina nikogo nie dziwi, a każde kolejne dziecko nie jest postrzegane jako problem tylko jako radość. Jednak najważniejszą reakcją są reakcje moich dzieci, ich radość oraz to, że sami chcą mieć kolejne rodzeństwo. Dla mnie to sygnał, że to, że ich jest dużo dla nich samych jest wielką wartością.
Mam jednak czasem poczucie bycia na świeczniku. Nie pasujemy do utartego schematu. Jesteśmy wielodzietni ale nie zaniedbani. Czuję, że przyzwolenie na moje błędy czy zmęczenie jest mniejsze. Mamie mniejszej liczby dzieci ktoś powie „Nie martw się, to normalne”, mamie wielodzietnej „chciałaś, to masz”.
Jaki był dla Ciebie najtrudniejszy czas w rodzicielstwie?
Na początku rodzicielstwa czułam duże dążenie do tego, aby było idealnie. Przecież dziecko nie może płakać, ja muszę się nim non stop zajmować. Tymczasem dzieci płakały. We mnie budziła się agresja. Do niczego nie doszło ale sama myśl o tym, co miałam ochotę zrobić budziła we mnie wyrzuty sumienia. Teraz wiem, że takie uczucia to nie oznaka tego, że jestem złą matką, tylko sygnał, abym zadbała o siebie, znalazła dla siebie czas, odpoczęła.
Niestety takie czasy, że media i serwisy społecznościowe mocno przyczyniają się do kreowania często nierealnej wizji rodzicielstwa.
Jest dużo osób, które bardzo się kreują. Nie chcę nikomu zarzucać sztuczności, raczej wybiórczość. Uważam, że same sobie robimy tym krzywdę. Nie da się być jednocześnie idealną mamą, idealną żoną, mieć idealnie wysprzątany dom i iść mocno w rozwój osobisty i zawodowy. Zawsze jest coś kosztem czegoś. A jeśli będziemy pokazywać siebie jako osobę, której wszystko się udaje to przestajemy dawać sobie przestrzeń na błędy.

Wymagamy też od samych siebie zbyt wiele.
I wiesz, w takim przypadku, gdy kiedyś zasygnalizujemy jakiś problem, wszyscy powiedzą: „Ale jak to? Przecież u Ciebie zawsze było super”. Pamiętam taką sytuację z jednej z internetowych grup. Dziewczyna wrzuciła zdjęcie, była jeszcze w połogu. Piękna kobieta. Jednak treść jej wypowiedzi krążyła wokół jej braku akceptacji swojego ciała, swojego pociążowego brzucha i dodatkowych kilogramów.
Przecież to jeszcze połóg!
Dokładnie, jej ciało było jeszcze w trybie gojenia się, nawet jeszcze nie powrotu do normy. Ciało zmieniało się dziewięć miesięcy, trzeba dać mu czas. I to, że ona tak o sobie pisała, wprawiło mnie w smutek. Szkoda, że taka kobieta nie widzi w sobie tej mocy. Dała życie, jej ciało uczyniło cud i wykonało ogromną pracę. Najbardziej przerażające były jednak komentarze.  Dużo kobiet pisało, że właśnie z tego powodu boją się ciąży, a nawet z niej rezygnują. Mam wrażenie, że zbyt wiele kobiet żyje tym macierzyństwem instagramowym. Wmawiamy sobie, że macierzyństwo nas nie zmieni, a jeśli zmieni, to tylko na korzyść i będzie motorem napędowym do samorozwoju - że „nowa ja” to będę taka „stara ja”, tylko ubogacona w nowe wartości. No nie.
Macierzyństwo daje dużo dobrego, ale jest też wyzwaniem i trudnością. Należy o tym mówić, jednak nie strasząc a przedstawiając sytuację taką, jaka jest. Po prostu z pełną akceptacją dla zmian w  życiu, w ciele czy w głowie jakie zachodzą wraz z pojawieniem się dziecka. To ubogaca.
Dla mnie to nadal ciężkie. Jednak czuję też ogromną odpowiedzialność, bo jestem mamą dziewczynek. Moja najstarsza córka właśnie skończyła 10 lat. Zaraz stanie się nastolatką.  Włącza mi się coraz większa odpowiedzialność za to, co przekazuję córkom. Dzieci nas obserwują i to przekłada się później na ich podejście do swojego ciała, do rodzicielstwa.
Jakie jest największe wyzwanie w Twojej codzienności?
Zdążyć 😊 A tak zupełnie serio - miłość jako priorytet, aby to nią kierować się każdego dnia.  Aby nie żyć kalendarzem i check-listą, nie kierować się tym, co powinnam zrobić. Siłą rzeczy nasze życie podporządkowane jest pod kalendarz - mój jest zgrany z kalendarzem męża, z milionem kolorowych zakładek w zależności od aktywności, z rozpiską na wydarzenia jednorazowe i cykliczne. Jednak priorytetem dnia nie powinno być to, aby wszystko odhaczyć. Sęk nie w tym, aby na koniec dnia sprawdzać, czy wszystko załatwiłam, tylko czy poświęciłam czas i uwagę dziecku, które wyszło ze szkoły ze smutną miną, czy poświęciłam choć kilka minut aby wysłuchać każdego z nich, czy Miłość była na pierwszym miejscu w naszych relacjach. Nie przychodzi to łatwo, ciągle się tego uczę.





Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo. 
Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz

Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:


#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com




You May Also Like

0 komentarze