facebook instagram
  • Strona główna
  • Życie
  • Rodzicielstwo
  • Chustonoszenie
  • Narodziny Matki
  • O mnie / kontakt

wilkprzybysz

Czasem dzieci rodzą się nie z naszego ciała ale z naszego serca. Są gdzieś a my musimy je tylko odnaleźć. Agnieszka podzieliła się ze mną historią wyczekanej ciąży i dwóch adopcji.


Zanim na Świecie pojawiła się Wasza córka minęło 8 lat. Czy przez ten czas miałaś chwile zwątpienia? Chciałaś zaprzestać starań?

Nie. Myślę, że gdyby tak było to do dziś byli byśmy bezdzietni. O ile nadal bylibyśmy razem. Wiesz, to wszystko to jest takie wróżenie z fusów, co by było gdyby… Tego nigdy nie wiadomo. Czekaliśmy 8 lat aby Hania pojawiła się w naszym życiu. Zanim ona się poczęła już byliśmy umówieni w ośrodku adopcyjnym na wrzesień. Kurs miał trwać jak ciąża- dziewięć miesięcy. Na lato poprzedzające kurs mieliśmy zaplanowany wyjazd na wakacje. Wracając z nich zrobiłam test ciążowy, wyszedł pozytywny.
Jak zareagowałaś?
Nie mogłam w to uwierzyć. Oczywiście, że na to czekałam ale nie dowierzałam w to, że się udało.

Jak wspominasz poród?
Poród był cudowny. Gdyby nie to, że tak niezwykle ciężko jest mi zajść w ciąże to rodziłabym wiele dzieci. Co ciekawe – szczęśliwie przed porodem nie słyszałam historii porodowej mojej mamy ani mojej siostry. 
Nie były to dobre historie?
Były okropne. Nic by mi nie dały poza stresem. Nie poznałam ich wcześniej więc nie niosłam tego lęku ze sobą. Wszystko udało się pięknie. Mieliśmy ze sobą mini szampana, wypiliśmy go na koniec porodu we trójkę z położną. Celebrowaliśmy to wydarzenie.
Mimo tego, że po drugiej drodze udało Ci się zajść w ciążę i urodzić to nadal byłaś zdecydowana na adopcje?
Tak, zdecydowanie. Zgłosiliśmy się z powrotem do ośrodka niemal od razu po narodzinach Hani. Wiedzieliśmy, że ten proces trwa. I trwał niemal dwa lata bo przed rozpoczęciem kursu kazano nam czekać rok.
Czekać na co?

Chcieli, co było bardzo słuszne, abyśmy poświęcili ten rok córce i zbudowali z nią silną relację. Rozumiem tę decyzję i zgadzam się z nią. Jednocześnie jednak żałowałam, że przez to nie doczekałam karmienia piersią drugi raz. Po Hani dość długo miałam pokarm, nie udało się go jednak utrzymać do czasu adopcji syna. Dopiero później, po fakcie, dowiedziałam się że są metody na to aby wywołać tę laktacje.Aczkolwiek karmienie sztuczne ma tę zaletę, że ojciec może się w nie włączyć. Dla ojca każde dziecko jest w pewnym sensie adoptowane i potrzeba jest metody aby te więź nawiązać. Kobieta  gdy naturalnie przechodzi 9 miesięcy ciąży buduje więź z dzieckiem już na tym etapie. Może budować ją też właśnie karmiąc piersią. A tu? Każdy ojciec ma prawo być tym karmiącym, doświadczyć tej bliskości.



Pięknie w budowaniu więzi czy z biologicznym czy adopcyjnym dzieckiem pomaga też chustonoszenie.

My niestety odkryliśmy chustę dość późno, ale jestem przekonana, że gdybyśmy używali jej wcześniej to ona pomogłaby Jankowi. On jest z ciąży nierozpoznanej.
Nierozpoznanej to znaczy…?
Kobieta twierdziła, że nie zdaje sobie sprawy, że jest z ciąży. Pewnie wiedziała, ale prawdopodobnie ją wypierała. Jak masz dziecko które nie jest uznane ono bardzo długo dochodzi do siebie. Pamiętam, że w czasie kursu adopcyjnego dziecko z ciąży nieobecnej, wypartej, było uznane za najtrudniejsze dziecko adopcyjne. I nam się takie dziecko trafiło. Próbujesz budować więź ale to się nie udaje przez długi czas. Nie zapomnę jak Janek po raz pierwszy świadomie się do mnie przytulił, miał prawie dwa lata. Siedziałam przy stole a on siedząc po mojej lewej stronie po prostu położył głowę na mojej ręce.
Pięknie! To musiało być niezwykle wzruszające uczucie. I efekt Waszej miłości i pracy. W jakim wieku był syn gdy do Was trafił?
Miał 6 tygodni.
Maluszek. Myślałam, że najczęściej do rodzin trafiają dzieci kilkumiesięczne.
Kobieta ma prawo odwołać swoją decyzję o oddaniu dziecka do adopcji do 6 tygodnia życia dziecka. Nasz ośrodek stawał na rzęsach i robili wszystko aby adopcje przebiegały sprawnie, bo im szybciej dziecko ma uregulowaną sytuację i trafi do rodziny tym dla niego lepiej. Oni (pracownicy ośrodka) starają się też matkę dziecka namówić, wesprzeć, aby ona wróciła do niego bo często takie rozwiązanie jest bardziej korzystne od adopcji.
Czyli często po prostu brakuje wsparcia i stąd decyzja o oddaniu dziecka?
Tak. Z tego powodu Fundacja Rodzin Adopcyjnych pomaga nie tylko rodzinom adopcyjnym ale też matkom biologicznym. Dzieci oddawane są z wielu powodów, zostają zostawione nie tylko z szpitalu, ośrodku ale też czasem w oknie życia. Akurat tym ostatnim jestem przeciwna. Sam fakt oddania dziecka do okna życia nie sprawi, że cały proces rusza z automatu. Matkę i tak trzeba znaleźć, powinna ona oficjalnie zrzec się praw rodzicielskich. Prowadzone są więc poszukiwania które często są nieskuteczne co bardzo wydłuża proces adopcyjny, choć oczywiście nie przekreśla dzieciom drogi do znalezienia nowego domu.
Dziecko to nie jest rzecz a człowiek który ma swoje imię i nazwisko, rodzinę pochodzenia. Kiedy matka chcąca oddać dziecko przeszłaby przez ośrodek adopcyjny musiałaby skonfrontować się z sytuacją. Ktoś  jej wysłucha i może wyłapie problem który może wcale nie okaże się zbyt wielki aby go udźwignąć. Pomoże, zaproponuje rozwiązania, da wsparcie w decyzji.
To, co przechodzą matki oddając dziecko, niezależnie od motywacji, to ogromny dramat. Nie wierzę w to, że one nie pamiętają swoich dzieci. Jestem przekonana że każdego dnia płaczą za nimi. I mam takie postanowienie aby napisać dla nich modlitwę. Chciałabym aby ich dzieci modliły się za nie bo to one są pierwszymi z czwartego przykazania. 
Jak wspominasz pierwszą adopcję, poznanie syna?
Zbliżał się długi weekend majowy. Tego dnia kiedy zadzwonił telefon z ośrodka był u nas problem z prądem, w domu było ciemno. Męża nie było, był z Norwegii, ja miałam dolecieć do niego następnego dnia. I to właśnie tego dnia mieliśmy się stawić w ośrodku bo czekało na nas dziecko, mieliśmy poznać jego historię. Zmieniliśmy szybko nasze plany. Stawiliśmy się na piątkowej rozmowie po której w poniedziałek poznaliśmy Janka. To działo się ekspresowo co było niesamowite bo trwała majówka a sądy były niemal puste. Byliśmy chyba jednak na tyle zdeterminowani i przekonywujący, że Pani nasze dokumenty wzięła na szczyt kupki i w efekcie po czterech dniach od poznania syn był już z nami w domu. Była to wprawdzie na tym etapie jeszcze piecza tymczasowa, ale byliśmy już razem.
W czwartek, dzień przed zabraniem go do nas pojechaliśmy odwiedzić go z Hanią. Wzięła go na ręce i mogła nakarmić butelką. Gdy powiedzieliśmy jej, że musimy już wracać i przyjedziemy kolejnego dnia nie potrafiła tego zrozumieć. Płakała. Powiedziała „Jak to?! Mój brat ma zostać w szpitalu?”. Miała 3 lata a zareagowała w ten sposób. Taka mała i mądra dziewczynka. Dla niej było oczywiste, że skoro to jej brat to powinien być już przy nas. Nie zapomnę jak kolejnego dnia zapakowałam go do fotelika. Rozpierała mnie duma. Myślałam sobie „Ach, mam swojego synka!”. To była przeogromna radość.



Jak wygląda przygotowanie do adopcji?

Podczas takiego kursu do stajesz w mordę, kolokwialnie mówiąc. Ale to dobrze. Pary podczas przygotowania często przechodzą przeobrażenie albo odchodzą. Przede wszystkim musisz dojrzeć, że to nie dziecko jest dla Ciebie ale Ty dla dziecka. Owszem, Ty przychodzisz ze swoją historią, ze swoimi trudnościami i potrzebami. Jednak dziecko nie jest po to, aby te potrzeby zaspokoić czy Cię uleczyć. Kurs pokazuje, że swoją potrzebę bliskości należy zaspokoić inaczej aniżeli adoptując dziecko. 
Poza tym czy ktoś marzy o tym, aby się nie wysypiać? Nie. Czy ktoś pragnie aby mieć trzy razy mniej pieniędzy? Nie. Za macierzyństwem i ojcostwem nie idzie samo tulenie i radości ale też codzienność, wyzwania, małe i większe problemy. To wszystko trzeba dokładnie omówić aby uniknąć późniejszych rozczarowań i frustracji. 
Ciężko ich uniknąć, jesteśmy naładowani zewsząd wizją idealnego rodzicielstwa.
Z tego powodu przestałam czytać niektóre kobiece pisma i unikam takich treści. Najgorsze są rozmowy kreujące taką nierealną wizję macierzyństwa typu „odkąd jestem mamą moje życie nie uległo zmianie” czy ”Jestem w stanie sobie to tak zorganizować, że spełniam się w każdym obszarze życia”.
Nie znoszę tego powiedzenia, że wszystko jest kwestią organizacji. Dla kobiety w połogu czy na początku rodzicielskiej drogi coś takiego jest jak policzek. Sugeruje się jej, że skoro coś się nie udaje jest to jej wina, wina jej braku zorganizowania. Buduje to poczucie niekompetencji.
To nie wspiera. Przecież mamy prawo do tego aby nie dawać czasem rady. Nasze błędy nie są tożsame z porażkami, uczymy się na nich. Mamy prawo do zmęczenia, do frustracji.
Po Janku trafiła do Was córka. Jakie były Wasze początki?
Nina miała 10 tygodni. Trafiła do nas jako dziecko z zaburzeniami neurologicznymi. Wyglądało na to, że jej stan fizyczny jest bardzo trudny. Jednocześnie nic nie wychodziło wyraźnie w badaniach. Prawdopodobnie w ten sposób ona pokazywała swoją chorobę sierocą, tęskniła za rodzicami. Została zostawiona ale nie była nigdy nie chcianym dzieckiem.
Jak to się stało?
Była po prostu chcianym dzieckiem bardzo młodych rodziców za których niestety decyzję podjęli ich rodzice. Wiele więcej jednak nie wiemy. 
Czyli nie znasz rodziców biologicznych?
Teoretycznie jest gdzieś w papierach napisane jak oni się nazywają. Jednak nigdy ich nie szukałam, nie śledziłam ich losów, bo ludzka ciekawość w różne miejsca prowadzi. Zresztą ta ciekawość to za mało. Poznanie ich to prawo moich dzieci, nie moje.  Ja nie mam też takiej potrzeby.
A gdybyś miała okazję powiedzieć coś mamom biologicznym to co byś im powiedziała?
Z pewnością to, że jestem im niezwykle wdzięczna.
Czy szykując się na adopcję czułaś się przygotowana do trudności jakie ona za sobą niesie?
Szykując się do takiego macierzyństwa jesteś przygotowana na wszystko i na nic, zupełnie jak z własnym biologicznym dzieckiem. Nigdy nie wiesz przecież co Cię czeka. Ktoś może powiedzieć „byle tylko to dziecko adopcyjne było zdrowe”. Tymczasem gdy rodzisz też nie masz nigdy pewności, że będzie zdrowe. Może zachoruje poważnie tuż po urodzeniu? Nigdy nie wiesz co się może zdarzyć. Tu tak samo. Przed adopcją Niny siedzieliśmy w pokoju z dyrektor ośrodka, rehabilitantką, psychologiem, lekarzem i ordynatorem szpitala. Siedzieli naprzeciw nas i z pełnymi przejęcia twarzami opowiadali o stanie dziecka. Powiedzieli, że nie wiedzą co zrobić i jedyny pomysł jaki mają to dać jak najszybciej dziecko do rodziny.
Ukochać?

Dokładnie tak. I mieli dobrą intuicję. Nina trafiła do nas i do chusty. Drugiego dnia ciągłego tulenia nie miała żadnych niepokojących objawów które wcześniej występowały. Rok była noszona w chuście. Pomogło też to, że spała z nami. Była ciągła bliskość i to ona zdziałała cuda.
Czy jest coś co zmieniłabyś w procesie adopcyjnym?
Uważam, że nasz proces był trudny ale sprawnie i dobrze przeprowadzony. Jest jednak taka jedna rzecz którą można by było usprawnić. Dobrze by było wiedzieć więcej w podstawowych kwestiach związanych ze zdrowiem czy rozwojem, i mówię tu absolutnie o prostych sprawach jak zbieranie informacji o wzroście czy wadze rodziców dziecka. Bywa tak, że krążysz po specjalistach, szukasz długotrwale przyczyny tego czemu Twoje dziecko jest drobne i słabo przybiera, dlaczego powoli rośnie a tymczasem powód jest tak oczywisty. Świadomość tego, że dla danego dziecka coś jest normą bardzo by pomogło. My trosk i tak mamy sporo, po co jeszcze dokładać.
U naszego syna na przykład bardzo szybko zarosło ciemiączko. Gdybym wcześniej wiedziała że taka prawdopodobnie była specyfika jego biologicznej rodziny to  uniknęlibyśmy przechodzenia przez dodatkowe poradnie i wizyty u specjalistów. Po prostu przydałby się większy i bardziej szczegółowy wywiad przed adopcją i zebranie większej ilości informacji przez ośrodek, oczywiście o ile w danej sytuacji jest to możliwe. 
O czym należy pamiętać będąc rodzicem adopcyjnym?
Szczególnie przy adopcji dzieci malutkich istnieje wielka pokusa aby nie mówić dzieciom że są adoptowane. To wcześniej czy później i tak wyjdzie, a z czasem będzie coraz trudniej. Choćby przy wizytach u lekarzy podczas wywiadu lekarskiego odpowiadasz na wiele pytań dotyczących chorób w rodzinie. I co w tym momencie? Masz głowic się nad tym jak to ubrać w słowa? Lepiej uczciwie powiedzieć, że o czymś nie masz pojęcia. Bo jak tu wychować dziecko ucząc je, że prawda się liczy jednocześnie żyjąc z zakłamaniu? Jak relacja z dzieckiem miałaby dobrze funkcjonować gdy po latach rozleciałby się ten fundament? 


Coś zaskoczyło Cię w rodzicielstwie?
Chyba zmęczenie było pierwszą taką wyraźną rzeczą. Ale jak by się głębiej zastanowić to zdecydowanie zadziwiła mnie potęga więzi między rodzicem a dzieckiem.  Pamiętam taki dzień niedługo po porodzie. Leżałam w łóżku i schodziło ze mnie całe to napięcie i zmęczenie. Czułam, że zaczynam chorować. Byłam wyczerpana. Powiedziałam wtedy do tego dwutygodniowego dziecka „Haniu, nie mam siły, ja muszę odpocząć”. I co niezwykłe tego dnia spała pięknie przez większość dnia. Zupełnie jakby to zrozumiała.
Ale Ty sama też dałaś sobie przestrzeń na odpuszczenie i zmęczenie. Często jako mamy się naginamy, staramy się dawać więcej jak 100% w każdej naszej życiowej roli jednocześnie.
I to odpuszczenie bycia idealną to jedna z rzeczy jakiej uczę się od dzieci. Dziecko jest skoncentrowane na swoich potrzebach i na relacjach a my niestety żyjemy w świecie który skupia się na relacji człowieka z rzeczą a nie człowieka z człowiekiem - z innym czy z sobą samym. Właśnie z tego względu warto przestać skupiać się na tym aby dom był idealnie wysprzątany ale spędzić ten czas inaczej, choćby na odpoczynku dla siebie czy pielęgnowaniu więzi.
Jak byś opisała siebie jako mamę?
Bycie mamą to część mnie, nie da się tego odseparować od reszty. Czuję, że im jestem starsza tym jestem lepsza jako człowiek i nie jest to tylko kwestia doświadczeń jakie zdobywa się z wiekiem. Duży udział mają w tym właśnie moje dzieci. Nie jestem z natury cierpliwa ale pracuję nad tym. Dowiaduje się wielu rzeczy o sobie i swoich granicach. Stale się uczę i rozwijam.

Myślisz czasem o matkach które dały życie Waszym dzieciom?
Oczywiście. Nie powiem, że codziennie ale wracam do nich często myślami. Szczególnie w takie dni jak urodziny dzieci czy dzień mamy. Rozmawiamy też o nich z dziećmi. Staram się budować w nich szacunek do tych kobiet. I zawsze podkreślam im jak wyjątkowe jest to, że mają aż cztery mamy. To jest wielkie szczęście.
Cztery?
Tak. Mają mnie, mamę biologiczną, mamę chrzestną i Matkę Bożą.
Zawsze gdy któraś zawali to masz tę następną.





Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo. 

Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki

Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
https://zrzutka.pl/88kaa7

#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com

maja 19, 2019 No komentarze

Do tej historii nawet trudno mi zrobić jakikolwiek wstęp. Umocniła mnie ona w przekonaniu, że jako kobiety i jako matki mamy w sobie więcej siły niż same byśmy się po sobie spodziewały i z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji jesteśmy w stanie wyjść zwycięsko.



Gdy czytałam Twoje wywiady poczułam, że sama chce opowiedzieć o sobie. Nigdy nie zamknęłam jakiegoś etapu, nie miałam kiedy po prostu się wygadać. Gdy rozmawiałam o tym z mamą czy z siostrami wiecznie byłam pouczana. Czułam, że nie mogę do końca otworzyć serca, wyrzucić z siebie tych emocji. Nigdy z nikim nie rozmawiałam o tym co przeżywałam będąc w ciąży czy w szpitalu. Wszystkie te rozmowy dotychczas były takie powierzchowne – kawka i bieżące sprawy. Nawet gdy zaczęłam szukać pomocy, miałam stwierdzoną depresję i zaczęłam brać leki mama była wściekła na mnie.
Dlaczego?
Bo ona nas miała troje a sama musiała mierzyć się z trudem codzienności i wychowania. Dawała sobie radę. A ja? Marudzę, narzekam. Ale przecież nie o to chodzi, że ja się poddaje. Ja po prostu chwilami tracę siły. Wiele rzeczy czuję, że muszę, że powinnam. Mój dzień jest podporządkowany pod dzieci i doskonale wypracowałam sobie codzienną rutynę. Jest mi ciężko, ale robię to wszystko aby nikt nigdy nie zarzucił mi, że ja się nie nadaję na matkę.
Usłyszałaś kiedyś coś takiego?
Nie. Czuję jednak, że ludzie chcieliby mi to powiedzieć, ale nie chcą mnie urazić. Bywa tak, że ktoś powie mi, że świetnie ogarniam rzeczywistość. Ktoś inny powie, że jest ze mnie dumny. Jednak są to osoby które spotykam gdzieś obok a nie Ci mi najbliżsi.


Jak to wszystko się zaczęło? Cała Twoja macierzyńska historia?
Pracując obracałam się w kręgach medialnych a jako że pochodziłam z biedniejszego domu to szybko zachłysnęłam się Warszawą. Z mojej pracy były dobre pieniądze ale wydawałam je na bieżąco. Żyłam na wyższym poziomie niż ten który dotychczas znałam. Szybko się zagubiłam.
Byłam młodą dziewczyną ale bardzo dojrzale myślałam o rodzinie, o ustatkowaniu. Tego brakowało mi w moim prywatnym życiu i bardzo chciałam to stworzyć. Gdy poznałam tatę Nikodema poczułam się bardzo zaopiekowana. To była wielka, szalona miłość. Znalazłam w nim to czego potrzebowałam, coś czego od dawna szukałam. Łatwo więc było szybko podjąć decyzję o tym aby rzucić całe swoje dotychczasowe życie w Warszawie i przeprowadzić się do Wrocławia. Czuliśmy, że chcemy być razem na zawsze. Gdy doszliśmy do decyzji o dziecku dość szybko zaszłam w ciążę.
Jak wspominasz ten okres?
Była to bardzo trudna ciąża. Od 9 tygodnia pojawiły się problemy – osłabienia, wymioty, omdlenia. Od 20 tygodnia byłam niemal już cały czas w szpitalu. Ciąża była zagrożona i podtrzymywana.  Prawie cały ten czas przeleżałam w szpitalu, byłam tylko na krótkich przepustkach.

To musiał być szok, z intensywnego życia nagle taka zmiana…
Wiesz, zawsze sobie wyobrażałam jak to będzie gdy będę oczekiwać dziecka. Obrazowałam sobie to niemal jak bajkę. Okazało się, że jest zupełnie inaczej, cały czas źle się czułam.
To był jeszcze czas gdy stosowano fenoterol do podtrzymania ciąży, teraz jest on już zakazany. Musiałam brać leki nasercowe – miałam silną arytmię. Gdy wstawałam nie byłam w stanie samodzielnie utrzymać się na nogach. Czułam się jak zwłoki. Do tego aby nie wywoływać skurczów miałyśmy na oddziale zakaz dotykania się po brzuchu. Nie pamiętam więc z czasów ciąży tego, żebym go głaskała i tym dotykiem zaczynała budować więź z dzieckiem. 
Starałaś się znaleźć jakąś metodę aby te więź nawiązać?
Codziennie, kilka razy dziennie czytałam na głos bajki. Z koleżanką z sali czytałyśmy nawet te bajki na głosy aby być bliżej z tymi naszymi dziećmi. 
Myślałam, że jak syn się urodzi to wszystko w końcu będzie łatwiejsze. Liczyłam na to, że w końcu będziemy blisko, wszystko zacznie się dobrze układać a my będziemy mogli cieszyć się sobą. Nie zapomnę tego, jak na oddziale położniczym zderzyłam się z rzeczywistością. On tak leżał w tym łóżeczku a mi brakowało tego mojego ciążowego brzucha.
A ten mały człowiek który był w tym łóżeczku obok?
Jakoś tak nie pasował, wydawał mi się obcy.
Nie miałam tego uczucia o którym słyszałam od innych – że nie mogą spać bo są w takiej euforii. Ja siedziałam, patrzyłam na niego, robiłam mu zdjęcia ale go nie dotykałam. Nie poczułam od razu jedności z dzieckiem. Trochę mi zajęło zanim to poczułam.




Może zszedł z Ciebie stres tych miesięcy? 

Myślę, że tak. Cały ten początek macierzyństwa wspominam jako niezwykle trudny. Pamiętam, że bardzo chciałam karmić piersią. Nie miałam jednak w otoczeniu nikogo kto by karmił. Nie miałam wsparcia ani wyobrażenia o tym jak wygląda taka codzienność z dzieckiem. Bardzo uderzyło mnie to, że gdy przystawiłam dziecko do piersi to nie podobało mi się to, ten dyskomfort. Nie czułam się dobrze przygotowana.
Czułaś o to żal?
Do siebie. Przecież miałam tyle miesięcy na to aby odpowiednio się przygotować – leżałam w szpitalnym łóżku i miałam ogrom czasu na czytanie artykułów, poradników. Mogłam szukać informacji na ten temat a tego nie robiłam.

Ale przecież miałaś na głowie zupełnie co innego, obawę o to czy Twoje dziecko będzie żyć, czy będzie zdrowe. 
Gdyby była pomoc psychologiczna na oddziale dla kobiet myślę, że ten nasz start byłby zupełnie inny. Nikt z nami nie rozmawiał. Byłyśmy we wszystkim zagubione. Jedynie raz na dwa tygodnie pan doktor zapraszał nas do swojego gabinetu. Ustawiałyśmy się w kolejkę i robił nam na USG portrety dzieci. Miałyśmy nimi obwieszone całe szafki.
Piękny gest. Myślę, że to była taka namiastka wsparcia – robił to co potrafił. Jednak w sytuacji jaką jest stały lęk o dziecko kobieta powinna mieć też dostęp do psychologa, specjalisty.
Bez wątpienia. Na tym oddziale miałyśmy styczność w wielkimi tragediami. Dziewczyny rodziły dzieci ważące 400-500 gram. Nie wszystkie wcześniaki przeżywały. Dużo mówi się o cudzie odratowania tych dzieci, w mediach znajdziesz piękne i wzruszające historie dzieci ocalonych… Tu jednak te dzieci głównie odchodziły.

A Ty cały czas byłaś pośród tego wszystkiego.

I nieustannie myślałam kto będzie następny. Której z nas teraz się to przydarzy? Nikt nas nie przygotowywał na te emocje. Wydawano nam tylko komendy przed głośnik z dyżurki. Dziś może i opowiadam to płacząc ale jest mi już łatwiej. Wtedy każdy dzień był bardzo trudny, a ja byłam tam sama. Moja rodzina była wiele kilometrów ode mnie a ja byłam zdana na mojego partnera który ciężko pracował, nie mógł też być przy mnie non stop. Wiem, jak było mu z tym ciężko. Nie zapomnę jak w niedziele przychodził w odwiedziny, brał domowe ściereczki, naczynia i sztućce. Gotował domowy obiad i serwował mi go przed szpitalem na przykład na trawie jak na pikniku. Próbował wprowadzić trochę normalności do mojego życia. 
A jednak coś się stało, że ten związek nie przetrwał…
Pewnego dnia powiedział, że on mnie chyba jednak nie kocha i chce być sam. Nie potrafiłam się pozbierać. Tworzyliśmy piękny związek mężczyzny i kobiety. Nie dotarliśmy się jednak jako rodzina.
Okrutnie trudny macierzyński start, ledwo wyszłaś z jednych stresów a weszłaś w kolejne.
Nawet nie zdążyłam wyjść. Mam wrażenie, że cały ten czas był jednym wielkim pasmem nerwów. Nowe miasto, trudna ciąża, niełatwe początki. Zaraz potem rozpad związku i podejrzenie białaczki u syna gdy miał zaledwie 11 miesięcy. Za dużo na jedną osobę. Byłam z tym sama. Do tego zostałam bez pieniędzy bo nie miałam pracy. Do tej pory żyliśmy na fajnym poziomie a nagle zostało nam to odebrane. I nie chodzi tu nawet o to, że odebrane mi, ale odebrane dziecku. Był taki moment, że leżałam z synem w szpitalu i nie miałam nawet dla niego pieluch. Było mi wstyd prosić o pomoc znajomych ale w końcu to zrobiłam. Efektem tego było to, że były partner przyszedł późnym wieczorem do szpitala i bez słowa w moim kierunku rzucił paczkę pieluch przez drzwi. 
Wyszliśmy ze szpitala  na przepustkę dzień przed wigilią. Wróciłam z synkiem do naszego wynajmowanego mieszkania i dowiedziałam się, że na 28 grudnia zamówił wóz przeprowadzony który wywiezie mnie z powrotem do rodzinnego miasta. 
Wigilię spędziłam sama z dzieckiem w domu nie mając pieniędzy. W sklepie na dole kupiłam za grosze gotowy mix do pierniczków. Piekłam z małym ciasteczka i układałam te koraliki. Chciałam abyśmy mieli choć namiastkę pierwszych wspólnych Świąt. 



To musiało być dla Ciebie bardzo bolesne i trudne, a w perspektywie miałaś jeszcze nagłą przeprowadzkę.
Kilka dni później z synem, naładowanymi pudłami i łóżeczkiem zapakowałam się do samochodu. Siedziałam tak obładowana tym wszystkim i czułam się jak jedna z tych rzeczy. Wyrzucona. Wyłam jak bóbr bo wiedziałam, że nie mam gdzie wracać.

A dom rodzinny?
Rodzice stracili mieszkanie, dostali w zamian pokój socjalny z łazienką na korytarzu. Mieszkaliśmy tam w piątkę. Ja z synem, rodzicami i siostrą. Wraz z siostrą wymieniałyśmy się w spaniu na podłodze aby na zmianę jedna z nas mogła wyspać się na łóżku.
Mając 16 lat zaczęłam pracować aby później móc uciec do innego życia. A teraz? Wróciłam tam z dzieckiem. Płakałam na myśl o tym, że daję własnemu dziecku ten sam ból, strach i niepewność którą wiodłam tyle lat. Nie mogłam się z tym pogodzić. A najbardziej nie mogłam zrozumieć dlaczego partner zrobił mi to po tych wszystkich trudach, po tej wywalczonej ciąży. Zamiast nagrody dostałam piekło. Obraziłam się wtedy i na Boga i na wszystkich. 
Próbowałaś ułożyć sobie życie na nowo?
Nie było na to czasu. Po kilku dniach musiałam wrócić z synem do szpitala do Wrocławia. Jechaliśmy pociągiem z garstką bagażu. Czułam, że nie chce wracać do domu i tego miasta. Jeszcze nie teraz. Próbowałam ułożyć sobie rodzicielskie życie tam, na miejscu. W zamian za pomoc przy sprzątaniu dostałam pokój dla siebie i syna przy nowopowstałym wrocławskim żłobku. W dzień chodziłam do pracy, w nocy sprzątałam. Syn miał mieć tam opiekę. Pewnego dnia wróciłam wcześniej. Ten dom w którym znajdował się żłobek miał wielkie okna. Widziałam jak opiekunka kładzie dzieci. One płakały, krzyczały a ona po prostu wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Dzieci usypiały płacząc. Tego samego dnia zabrałam syna i spakowałam nasze rzeczy. Nie wiedziałam co zrobić i dokąd iść. Usiadłam na krawężniku i po prostu zaczęłam płakać.
To wszystko brzmi okropnie wykańczająco. Kolejna sytuacja i kolejne osoby które Cię zawiodły.
I najgorszy w tym wszystkim ciągły strach. Czy wystarczy nam na jedzenie? Co dalej?
Wynajęłam 14 metrowe mieszkanie. Na tyle było nas stać przy mojej pracy. Gdy rozkładałam leżankę mogłam zmywać klęcząc na niej. Ale wiesz co? W końcu byłam „na swoim”. Może to mieszkanko było malutkie, ale nie byłam od nikogo zależna. Czułam, że jesteśmy bezpieczni. Po jakimś czasie zdecydowałam się wrócić do rodzinnego miasta, powoli starałam się poukładać sobie tam wszystko od początku.

W Twojej codzienności mało było wtedy czasu na radość z macierzyństwa. Mało przestrzeni na to aby zatrzymać się na chwilę, odnaleźć radość w tym zabieganiu i stresie. I bez tego bagażu doświadczeń jakie miałaś mamom często łatwo zapomnieć też o sobie samych. Jak sobie radziłaś? Pamiętałaś o swoich potrzebach?
Przynajmniej próbowałam. Staram się to pielęgnować, lubię być atrakcyjna sama dla siebie – psychicznie i fizycznie. Nie zawsze jednak jest na to czas bo bywa tak, że dla siebie mam nie całe 5 minut. Z czasem było odrobinę łatwiej, zaczęłam też nawiązywać z mężczyznami, jednak to wyglądało zupełnie inaczej niż za czasów przed dzieckiem. Bałam się zaufać, obawiałam się tego jaka dana osoba będzie w stosunku do mojego dziecka. Mężczyzna musi patrzeć na nas jako na jedność – nie jestem już tylko kobietą ale właśnie też matką.
Co było w tym najtrudniejsze?
Wiecznie zastanawiałam się, czy powinnam mówić od razu, że jestem mamą? A może zostawić tę wiadomość na później? Mężczyźni tego się boją.
Dlaczego?
Mogą pomyśleć, że szukam dziecku tatusia albo sobie kogoś kto nas utrzyma. Ale ja byłam w stanie na nas zarobić, żyliśmy skromnie ale godnie. Spełniałam się jako mama i zawodowo. A mój syn? On ma ojca. A ja po prostu po ludzku czułam potrzebę aby mieć kogoś dla siebie. Tymczasem często na starcie jestem oceniana jako ta która chce kogoś wykorzystać.
To niesprawiedliwe, że w ten sposób ocenia się innych. Odbierając prawo do budowania szczęścia lub wpasowując w stereotypy.
Z tym jest ogromny problem. Nie zapomnę gdy na jedną z rozpraw przyszłam w sukience, umalowana. Sprawia mi przyjemność gdy jestem zadbana, to chyba normalne że lepiej czuje się taka niż w brudnym i wyciągniętym dresie. Podczas procesu  mecenas która reprezentuje ojca młodszego syna powiedziała „Wysoki sądzie, ta kobieta wygląda jak taka która lubi umawiać się z mężczyznami”, sugerując, że skoro tak wyglądam to zapewne jestem rozwiązła. Okrutne jest to, że kiedy kobieta zakłada sprawę o ustalenie ojcostwa czy alimenty sugeruje się jej „Proszę ubrać się skromnie, najlepiej się nie malować, niech pani wygląda na strapioną i w potrzebie”. Tymczasem ja przychodzę tam jako zaradna i zadbana kobieta, z podniesioną głową. Chcę pokazać, że staram się i robię wszystko dla moich dzieci. Mimo trudu podnoszę się i codziennie walczę. To się niektórym nie podoba.
Przecież Ty nie idziesz żebrać o pomoc tylko egzekwować coś, co należy się Twojemu dziecku!
Dokładnie. Nie chcę być cierpiętnicą i źle wyglądać, bo inaczej moje dziecko niczego nie dostanie. Nie ma we mnie zgody na takie podejście. Ale ten medal ma dwie strony.

To znaczy?
Nikt nie podejdzie i nie zaproponuje Ci pomocy. Może i jesteś mamą w ciężkiej sytuacji ale z zewnątrz dobrze wyglądasz więc na pewno sobie świetnie radzisz. Nikt nie patrzy do twojego wnętrza. Ocenia się po okładce. Piękny uśmiech, schludny ubiór, świeża fryzura czy korzystne zdjęcie w Internecie.

Kilka miesięcy temu dołączył do Was Kajtek, drugi syn. Jego pojawienie się było dla Ciebie zaskoczeniem?
Dwa lata temu miałam ogromne problemy ze zdrowiem. Trafiłam na miesięczną rehabilitacje. Tam poznałam ojca Kajtka. To był krótki i intensywny związek. Nie planowałam dziecka, byłam na antykoncepcji. Próbowaliśmy coś razem zbudować ale nam nie wyszło.
Jego matka gdy tylko dowiedziała się o mojej ciąży próbowała zrobić wszystko aby zniszczyć mi życie. Namawiała mnie do aborcji a gdy się na nią nie zgodziłam zaczęła wydzwaniać, wyzywać, wypisywać SMS’y, nasyłać ludzi pod nasze mieszkanie, grozić śmiercią. Zgłosiłam to do prokuratury, została zatrzymana.
Kolejne pasmo nerwów i strachu, tym razem nie tylko o siebie samą. Jaka była ta ciąża?
Byłam permanentnie przerażona. Nie potrafiłam zaakceptować tej ciąży skoro nikt wokół jej nie akceptował, a gdzie tu mówić o radości. Bałam się, że nie pokocham syna. I do tego jak ja mam nauczyć go miłości samemu tej miłości nie doświadczając? Wszystko widziałam w czarnych barwach.
Dzieliłaś się wieścią o ciąży z innymi?
Bałam się do czwartego miesiąca powiedzieć nawet rodzicom. Nie chciałam aby ktokolwiek mnie oceniał czy mówił o braku odpowiedzialności.

Przecież jako samodzielna matka masz prawo do uczuć, do chęci bycia z kimś.
Tak, ale i tak znajdzie się ktoś kto powie „puściła się”, ktoś kto oceni bez wgłębiania się w twoją historię.
Jak wyglądało Twoje powitanie z drugim synem?

Poród postępował szybko, siostra nie zdążyła dojechać. Jeden z lekarzy chodził ze mną do korytarzu, słuchaliśmy muzyki. Bardzo mnie wspierał. Na kolejnych skurczach nawiązywałam tę pierwszą więź z synem. Po raz pierwszy powiedziałam coś do brzucha. Tańczyłam, śpiewałam. Dwie położne masowały mi plecy, pomagały. Wprowadziłam się w magiczny i dobry nastrój.

Zbliżał się koniec porodu. Chciałam skorzystać z toalety. Akurat do sali wszedł inny lekarz. Powiedział, że mam nie marnotrawić skurczy na wycieczki do toalety i powiedział „jak chce ci się srać to sraj w pieluchę”. Ta okrutna wulgarność i brak szacunku zupełnie wybiła mnie z tego rytmu i spokoju który po tylu miesiącach udało mi się osiągnąć. Wpadłam w histerię, nie mogłam się uspokoić, nie mogłam złapać oddechu. Dobrze, że przyjechała przyjaciółka, pomogła mi się wyciszyć i wspierała do samego końca.

Gdy rozmawiałyśmy przed naszym spotkaniem wspomniałaś mi, że nadal uczysz się kochać syna. 
Budowanie relacji to długi proces. Wraz z taką codzienną pielęgnacją i dotykiem przychodziła początkowo troska a potem potrzeba przytulenia. Z czasem zaczęłam do niego mówić, tłumaczyć dlaczego nie mówiłam do niego gdy był w brzuszku. Czuję, że sobie to wytłumaczyliśmy. Teraz jest dobrze.
Czego brakuje Ci w takiej zwykłej codzienności?
Ciepłego obiadu, 4 godzin snu ciągiem i rozmowy z kimś dorosłym. Niby nic wyjątkowego.
Zycie napisało Ci niezły scenariusz.

Kiedyś powiedziałam, że do 30stki chciałabym mieć dwójkę dzieci. No i mam, choć ten scenariusz który mi napisano był daleki od tego co sobie zaplanowałam. Nigdy nie zapomnę jednej rzeczy jaką powiedział mi tata Nikodema gdy przyjechał po moim drugim porodzie. Powiedział „Życie tak Cię doświadcza ale to nie znaczy, że jesteś zła. Jesteś wspaniałą mamą. Widocznie tak ma być, że masz rodzić wspaniałe i piękne dzieci bo nikt inny ich tak mocno nie pokocha jak Ty”.
A Ty jak uważasz?


Czasem zastanawiam się, czy to nie po to zostałam drugi raz mamą aby mocniej doceniać to co mam. Może też po to aby pewne rzeczy zrobić na nowo i uwierzyć w to, że jestem kompetentna lub po prostu abym uświadomiła sobie, że najważniejsze i najpiękniejsze co mam w życiu to moje dzieci i miłość do nich.



Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo. 
Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz


Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html




Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki



Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:

https://zrzutka.pl/88kaa7

#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com


maja 12, 2019 2 komentarze


O stratach nie mówi się dużo, pozostają w temacie tabu. Tymczasem wiele z nas przeżywa ból poronienia w ciszy i bez konfrontacji z najbliższymi. O tym jak wspierać kobietę która utraciła ciążę i o tym jakie emocje towarzyszą stawaniu się mamą po bolesnych doświadczeniach rozmawiałam z Olą.

W wielu trudnych życiowych sytuacjach pomagają nam historie innych – bliższych lub dalszych- którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Miałaś taki punkt odniesienia w najbliższym otoczeniu?
Niestety nie. I nie wierzę w to, że skoro my mamy taką historię to że gdzieś w rodzinie nigdy podobna historia nie miała miejsca. Jednak o tym zupełnie się nie rozmawia. Nie porusza się tematu poronień, strat dzieci. I jak próbujesz dociec przyczyny to nie masz możliwości aby dotrzeć do tej wiedzy. Inni też jej nie mają bo te historie nie są przekazywane dalej, a szkoda. Może byłoby choć ciut łatwiej.
Miałaś dość długą drogę do rodzicielstwa
Zanim na Świecie pojawił się syn poroniłam trzykrotnie. Przy pierwszej ciąży USG wykonywał kto inny niż lekarz prowadzący. Pytał o datę ostatniej miesiączki i powiedział coś takiego: "Coś tu się w zeznaniach nie zgadza". Zero wytłumaczenia. Zaniepokoiło mnie to, pomyślałam, że najwidoczniej ja pomieszałam coś w podawanej przez siebie dacie. Ten niepokój miałam w sobie czekając na kolejną wizytę. Potem nagle pojawiło się plamienie, wizyta na izbie przyjęć i zrozumiałam co się nie zgadzało... Wcześniej nie docierało do mnie że mogłabym poronić. Straciliśmy te ciążę jak i dwie kolejne. Potem 4 ciąża, pierwsza którą udało się utrzymać, wraz z którą był ogromny strach.  Ostatni miesiąc ciąży spędziłam w szpitalu. Nawet gdy wyniki były już dobre niezbyt chcieli mnie wypuścić. Oni też się obawiali, choć nie mówili tego wprost.
Po pojawieniu się syna przez dość długi czas staraliśmy się o kolejne dziecko. Gdy już się udało kolejny raz musieliśmy poradzić sobie ze stratą. Gdy po niej kolejny raz zaszłam w ciążę nie spodziewaliśmy się, że to może nam się udać, byliśmy przecież też coraz starsi. Jednak udało się, córka jest z nami, choć od razu na początku ciąży pojawił się stres w postaci krwawienia.
Bałaś się, że coś ledwo się zaczęło a już się kończy?
Tak.. i wiesz co jest najgorsze? Masz takie doświadczenie poprzednich poronień i niby wiesz, że już raz się udało, jednak i tak nastawiasz się na najgorszy możliwy scenariusz. Jechaliśmy na kontrolę jak na ścięcie.
Jechałaś dowiedzieć się, że znów nic z tego?
A dowiedziałam się, że jest w porządku. Byliśmy zaskoczeni. Jednak był to bardzo wczesny etap i na badaniu nie można było jeszcze zobaczyć serca dziecka. Dopiero na kolejnej kontroli utwierdziłam się w tym, że się udało.

Ogromna radość! Ale też pewnie nieustająca obawa.
Po porodzie, szczególnie takim wyczekanym, czujesz ogrom miłości. Czujesz, że masz przy sobie prawdziwy cud. Jednak z początkami niestety nie jest tak, że od pierwszych dni ciąży możesz od razu wszystkim powiedzieć że masz dwie kreski na teście, że jest ekstra bo spodziewasz się dziecka. Cieszysz się i boisz jednocześnie. Czekasz. Nie wiesz czy podzielić tą nowiną bo nie wiesz jak długo przyjdzie Ci się tym wszystkim cieszyć. I my czekaliśmy w przekazywaniem informacji długo, co najmniej 3 miesiące. Strach pozostawał jednak na znacznie dłużej.
To oczekiwanie musiało być bardzo trudne.
Było. Do tego w związku na mój wiek a także historię poronień zalecono mi dodatkowe badania inwazyjne. Uznaliśmy, że w razie czego chcemy wiedzieć, bo możemy się wtedy lepiej do niektórych sytuacji przygotować.
Miałaś amniopunkcję?
Tak. Po tym zabiegu czułam się naprawdę źle. Mało się o tym publicznie mówi i szkoda bo ja zupełnie nie wiedziałam że tak mogę to badanie odebrać. Dla mnie był to ból ale i ogromny strach. Jest też duże fizyczne obciążenie dla organizmu. Do tego to długie czekanie na wyniki które i tak nie uspokajają. Nie dają pewności. Nie sprawdzają wszystkich możliwych wad.
Co wspominasz jako najtrudniejsze doświadczenie tych lat?
Najtrudniejsze doświadczenie to strach, lęk. Nigdy nie wiesz co się wydarzy.
Pierwsza strata była szokiem. Zaczęłam plamić i nie wiedziałam jak mam zareagować. Nie miałam o tym żadnej wiedzy. Nie miałam pojęcia, że coś takiego się zdarza. Przy czwartej ciąży dość często ze strachu jeździłam na izbę przyjęć. Miałam czasem nawet wyrzuty sumienia, że może komuś zupełnie niepotrzebnie zawracam głowę. Całe szczęście lekarze uspokajali mnie mówiąc, że warto wszystko sprawdzać, szczególnie po tym co przeszłam wcześniej. Po takich doświadczeniach boisz się o wszystko, każda mała rzecz potrafi Cię zaniepokoić. Starałam się nie żyć tym lękiem, nie trudno się go wyzbyć.
Nie miałaś czasem takiej myśli, że nie dasz rady dłużej się starać? Ten ogrom smutku i lęku Cię nie przytłoczył?
Zdecydowałam się z Tobą porozmawiać aby pokazać, że nawet przy historii tak licznych poronień jest szansa na szczęśliwy finał. Jednak jak się żyje tymi kolejnymi tragediami to szczerze ciężko uwierzyć w to, że może kiedykolwiek być dobrze. Łatwo się po prostu załamać. Po każdej stracie mijało sporo czasu zanim podejmowaliśmy decyzję, że jesteśmy w stanie ponownie próbować. Siłę w tym wszystkim dawało mi to, że nasze wyniki badań były dobre. Nie szukałam więc winy za to wszystko w nas, w naszych ciałach. Zrozumiałam, że takie rzeczy po prostu się dzieją.
Ale wiesz kiedy szczerze było mi okrutnie ciężko? Przy każdej wizycie u lekarza, położnej, przy każdej takiej kontroli na izbie przyjęć – co mi się często zdarzało – musisz powiedzieć to ile masz za sobą ciąż a ile porodów. Wypełniasz te papiery, liczysz, przypominasz sobie. Zdarza się, że położna czy lekarz się myli  i wpisuje, że to czwarta ciąża, a to nie czwarta tylko szósta.
Ciężko sobie o tym przypominać?
Wiesz, ja nie chcę tego zapomnieć i zamazać, tu nie o to chodzi. Ale cały czas to rozgrzebujesz, a to bardzo trudne.
A gdy ktoś Cię pyta ile masz dzieci, to co odpowiadasz?
Mówię, że dwójkę. Strat nie ukrywam ale też nie chcę rozpoczynać tego tematu przy każdej okazji. Przepracowałam te straty na swój sposób. Był taki ważny moment kiedy w któreś święto zmarłych ksiądz postawił taki symboliczny pomnik dla wszystkich dzieci nienarodzonych. Poszłam i zapaliłam tam znicz. Myślę, że dzięki temu zamknęłam pewien etap. Było mi to bardzo potrzebne.
Wiem, że czasem kobiety mają potrzebę aby nadać utraconemu dziecku imię, ja wolałam tego nie robić. I może zabrzmi to strasznie ale cieszę się, że te straty nie były późnymi stratami. Myślę, że dzięki temu było odrobinę łatwiej.
Chciałam porozmawiać o wsparciu, tym medycznym, ale nie tylko. Pierwszej córki o mały włos nie straciliśmy. Krwawienie było ogromne i nigdy nie zapomnę tej wizyty u lekarza gdy przestraszona leżałam na fotelu a on takim głosem jakby od niechcenia powiedział „no poroniła pani, zdarza się”.
Też słyszałam podobne teksty. Nawet taki: proszę sobie poczytać w Internecie: “puste jajo płodowe”. Myślałam wtedy sobie, że przecież oni mają do czynienia z setkami takich przypadków…
Jasne, że tak. Wiadomo też, że nie mogą brać na siebie tych wszystkich ciężkich emocji bo byłoby to nie do udźwignięcia. Nie zwalnia to jednak z empatii i odpowiedniego traktowania pacjentki. Może dla tego lekarza to sytuacja jakich wiele ale Ty w danym momencie przeżywasz swoją tragedię.
Zdecydowanie. Najtrudniej jest gdy tak bagatelizują sytuację mówiąc „ma pani jeszcze czas, będzie kolejne” czy „jak raz się udało zajść w ciąże to uda się i kolejny raz”.
To okrutne. Zupełnie jak by to kolejne sprawiło, że zapomnisz o poprzednim.
Całe szczęście były też osoby które potrafiły wspierać czy sytuacje które pozytywnie mnie zaskoczyły. Na przykład na Żelaznej (Szpital Specjalistyczny św. Zofii w Warszawie) wręczono mi taki list na którym wypisane były wszystkie prawa jakie kobieta ma w danej sytuacji. Dowiadujesz się z tego, że niezależnie od etapu ciąży możesz poznać płeć dziecka (jeśli w badaniach da się to zweryfikować), są informacje o pochówku, pomocy psychologicznej i inne. Niby suche informacje ale to jest dużo. To są rzeczy o których w momencie przeżywania tych ciężkich emocji trudno by Ci pomyśleć, skupić się na szukaniu tych rzeczy.

Jak nie wspierać osoby która straciła dziecko?
Jeśli się wie o tej stracie to przede wszystkim nie zbywać tematu. Niektórzy o twojej stracie wiedzą ale nic ci nie powiedzą, nie zapytają. Wszystko odbywa się poza tobą. Ani nikt nie zapyta, ani nikt nie współczuje. A tobie zaczyna być dziwnie, czujesz się taka obok, niezauważona. Zupełnie jak byś zrobiła coś złego. Ludzie nie wiedzą jak zareagować ale ja też nigdy nie wymagałam aby ktoś wiedział co zrobić w tej sytuacji, bo to sytuacja szalenie trudna i bolesna. Wystarczy po prostu zauważyć. Nie zamykać na to oczu. Przecież można po prostu powiedzieć „Przykro mi” , „Nie wiem co Ci powiedzieć, ale jestem” lub „daj znać jak byś czegoś potrzebowała”.
Okropne jest też to gdy jako para kilka lat po ślubie dostajesz zewsząd od osób postronnych pytania „A kiedy u Was będzie dziecko?” czy „Bo u mojej córki to już dwójeczka jest, a Wy nie chcecie?”. I masz wtedy ochotę tego kogoś walnąć między oczy. Po pierwsze to są prywatne sprawy danej pary ale po drugie gdy jesteś po takich przejściach każde takie pytanie jest dla ciebie jak policzek.
To były długie  lata zanim po wielu próbach i trudzie doświadczenia strat udało Wam się doczekać dziecka. Pewnie w tym czasie wśród znajomych i innych bliskich zaczęły pojawiać się dzieci…
Jest coś takiego, że trwa wiosna i nagle wszędzie wokół widzisz mamy z dziećmi, kobiety w ciąży. I wtedy jest bardzo przykro. Pamiętam też jak po jednym poronieniu zarówno jeden jak i drugi brat powiedzieli, że rodzina im się powiększy. I te mieszane uczucia były chyba najtrudniejsze. Z jednej strony ogromnie się cieszysz ich szczęściem ale z drugiej czujesz żal i złość, że Tobie znów się nie udało.
Pamiętam taką sytuację. Był 30 tydzień ciąży. Leżałam na Sali oddziału patologii ciąży wraz z 4 innymi mamami. 4 z nas dosłownie walczyły i modliły się o to by utrzymać ciążę, liczył się każdy dzień. Wsłuchiwałyśmy się w ktg, leżałyśmy. Była też jedna mama która zupełnie nie przejmowała się tym co będzie i dodatkowo przy każdej możliwej okazji uciekała na papierosa. To było cholernie bolesne zderzenie z rzeczywistością. Ty boisz się o zdrowie i życie dziecka a inna osoba zupełnie nie szanuje tego, co ma.

Pewnego razu gdy czekałam na USG które miało potwierdzić, że poroniłam. W kolejce czekała taka kobieta w już zaawansowanej ciąży, co chwilę paliła.  W dodatku przyszła do szpitala tylko dlatego, że przegapiła termin planowego badania i stwierdziła, że na izbie jej zrobią. I  wtedy czujesz taką niezgodę z tym, że Ty coś tracisz a ktoś do tego co ma podchodzi zupełnie lekceważąco. Do tego zaczynasz się zastanawiać jak to jest, że Ty starasz się, dbasz o siebie a doświadczasz tego co doświadczasz a osoba która robi wszystko czego robić nie powinna nie ma żadnych problemów z zajściem w ciążę i jej utrzymaniem. Ciężko zrozumieć czemu się tak dzieje, a jeszcze ciężej to zaakceptować.
Czujesz jakąś złość na los, na Boga czy na swoje ciało o to co Cię spotkało?
Nie, zdecydowanie nie. Zawsze starałam się to sobie racjonalizować. Jednak z drugiej strony zastanawiam się czy to dobrze, że takie emocje się we mnie nie pojawiły. Czasem myślę nad tym, czy ta cała złość nagle ze mnie nie wyjdzie, czy nie jest gdzieś głęboko ukryta do przepracowania. Może ten etap kiedy wypuściłabym ją przez taki wentyl powinien się pojawić?
Czy każdą z czterech strat przeżywałaś podobnie?
Każde z tych doświadczeń było zupełnie inne. Inaczej się zachowywałam, miałam inne potrzeby.  Pamiętam, że po pierwszym poronieniu nie brałam nawet zwolnienia, od razu wróciłam do pracy.  Przy kolejnych już skorzystałam z tego czasu aby sobie wszystko poukładać.
Ale wiesz co jeszcze jest ciekawe? Gdy masz za sobą doświadczenie poronienia to przy ciążach nie mówisz niczego od razu w pracy, czekasz na ten magiczny trzeci ukończony miesiąc. Tymczasem znów tracisz ciążę. Wracasz ze szpitala i masz możliwość wzięcia zwolnienia płatnego 100%, jednak widać że jest to zwolnienie tzw. ciążowe. Zaczynasz więc  rozważać czy brać zwolnienie stuprocentowe po którym wiadomo będzie, że jesteś podczas starań czy brać 80%, zwykłe zwolnienie i uniknąć tematu. Pojawia się w głowie ta kalkulacja i rozważanie jakie wyjście będzie bardziej odpowiednie. Ja potrzebowałam rozmowy i zauważenia problemu ale są kobiety które wybiorą zwykłe zwolnienie tylko po to aby uniknąć sygnalizacji tego, że pojawił się problem. Chcą uciąć spekulacje. Biorąc zwykłe zwolnienie unikają tego, że dając zwolnienie ktoś spojrzy z boku i stwierdzi „zwolnienie ciążowe ale ten brzuch nie rośnie, nic się nie dzieje”. Nie dadzą przestrzeni do kontynuacji bolesnego tematu.
Jaką mama jesteś?
Z czasem mam coraz większą samoświadomość. Poukładałam sobie wiele w głowie i nie daje sobie już na nią wejść, nie słucham złotych rad. I to nawet nie jest kwestia wieku ale sumy doświadczeń. Jestem mamą spełnioną i silną. Mówi się, że co nas nie zabije to nas wzmocni.
Czujesz się wzmocniona tymi doświadczeniami?
Zdecydowanie. I wyniosłam z tego ogromną naukę. Kiedyś lubiłam mieć w życiu wszystko zaplanowane. Teraz wiem, że planować mogę ale muszę przyjąć to, że ten plan może ulec ogromnej i niespodziewanej zmianie.
Masz zamiar rozmawiać z dziećmi o poronieniach?
Jeszcze nie, póki co są za mali ale na pewno tak, przyjdzie na to czas. Rozmowa o tych wydarzeniach i emocjach jest bardzo ważna. Nigdy nie wiadomo jak ułoży się ich życie a warto zdawać sobie sprawę z różnych scenariuszy.
Możliwe, że Twoja córka będzie kiedyś chciała zostać mamą. Jaką jedną myśl czy radę chciałabyś jej przekazać?
Zaufaj sobie.



 



Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo. 
Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki

Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:

https://zrzutka.pl/88kaa7

#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com


maja 05, 2019 1 komentarze
Older Posts

O mnie





Jestem mamą trójki najwspanialszych dzieci, żoną męża który wierzy we mnie mocniej niż ja sama. Pracuje z rodzicami maluszków towarzysząc im i wspierając w początkach rodzicielskiej drogi.
To właśnie zarówno moja życiowa rola mamy i żony jak i wykonywana praca zainspirowały mnie do stworzenia tego miejsca - przestrzeni, w której będzie miejsce na dyskusje na kobiece tematy, w której będę mogła dzielić się z Wami tym, co uważam za wartościowe.


Follow Us

Tagi

chustonoszenie chustowanie kangaroo carry kangur kangurek kieszonka Narodziny Matki nauka wiązania chusty tutorial wiązanie chusty

Ostatnie posty

Archiwum

  • ▼  2019 (13)
    • ▼  maja (3)
      • [Narodziny Matki] Cz. 14 - Historia Agnieszki
      • [Narodziny Matki] Cz. 13 - Historia Natalii
      • [Narodziny Matki] Cz.12 - Historia Oli
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (2)
  • ►  2018 (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (1)

Created with by ThemeXpose