[Narodziny Matki] Cz. 3 - Historia Mai

by - marca 03, 2019




Zacznijmy przewrotnie – co jest najtrudniejszego w rodzicielstwie?
Kiedyś trafiłam na takie zdanie, że miarą naszego rodzicielstwa nie jest to, jak sobie radzimy z dziećmi tylko to, jak radzimy sobie ze sobą. I to jest dla mnie właśnie to.
Stajemy się nagle przewodnikiem stada, bierzemy na siebie odpowiedzialność, która wiąże się (chcąc czy nie chcąc) z władzą. I może sama władza rodzicielska kojarzy się negatywnie czy surowo, to jednak dla mnie ta władza jest służbą. Ktoś zostaje nam powierzony a my bierzemy za niego odpowiedzialność. I aby zapanować nad rzeczywistością domową, musimy zapanować nad sobą. I w tym wszystkim nie stać się zarządcą, ale liderem, życzliwym przewodnikiem po świecie.
Udźwignięcie tego faktycznie jest bardzo trudne.
Tak, a do tego mamy jeszcze drugą osobę, która razem z nami zarządza rodziną, trzeba więc sprawnej komunikacji, żeby dojść do porozumienia. Bardzo jest mi bliskie takie demokratyczne podejście do rodziny, do decyzji. Głos dzieci też jest brany pod uwagę, traktowany bardzo serio.
Sami wiemy, czym grozi podanie złego koloru talerza czy nieprawidłowe pokrojenie kanapki.
Tak.  Jak głosi popularne powiedzonko, dzieci są w stanie nam wiele wybaczyć, chyba że to my pierwsi wciśniemy przycisk w windzie.
Dla świata te dylematy dzieci mogą wydawać się śmieszne i błahe, ale dla nich w tym momencie są szalenie istotne. Jednocześnie tyle osób wokół wmawia nam, że szacunek dla emocji dzieci, to pozwalanie, by weszły nam na głowę, nieumiejętność zaznaczania granic. To jakieś pomieszanie pojęć.
Chcemy, aby nasze dzieci wyrosły na samodzielnych i asertywnych dorosłych, marzy nam się, aby w przyszłości broniły swoich racji i nie podążały ślepo za tłumem, a tymczasem nie pozwalamy im decydować o rzeczach, które ich dotyczą.
Właśnie tak o tym myślę. Nie boję się, że rozpieszczę dzieci swoją uwagą, miłością, dawaniem prawa do bycia sobą. Wierzę w więź i w to, że niezależność moich dzieci ma źródło w naszej bliskości. 



I to ta bliskość jest dla Ciebie priorytetem w macierzyństwie?
Tak, bliskość, uwaga, obecność. Bycie w codzienności. Czuję, że dając swój czas dzieciom zostawiam świat lepszym. Jestem głęboko przekonana, że losy świata ważą się w pokojach dzieci, to one będą kiedyś o nim decydowały.
To szalenie odpowiedzialne zadanie. I w przypadku gdy jeden rodzic zostaje z dzieckiem w domu, to jest to też wymagające i obciążające dla drugiej strony, która często bierze na siebie ciężar utrzymania domu.
To prawda, mój mąż podjął się tego, że to on będzie pracował. Świadoma decyzja. Ryzykowna. Oboje pomyśleliśmy, że ten czas już nigdy się nie powtórzy. Dzieci nigdy nie będą znów małe. Przez te 6 lat , kiedy byłam udomowiona, spotykałam się czasem z pytanie:  „Kiedy ty wreszcie pójdziesz do pracy, kiedy weźmiesz się za życie?”. A ja czułam, że przecież ja właśnie robię najważniejszą rzecz, jaką mam do zrobienia. Byłam dumna ze swojej codzienności.

Często ten czas, który poświęcamy wychowaniu dzieci nazywany jest luką w karierze. Mam czasem wrażenie, że nie docenia się matek. Luka brzmi jak czas absolutnie zmarnowany. Chciałabym, aby jak najwięcej kobiet podobnie jak Ty potrafiło dostrzec swoją wartość.
Też chciałabym, abyśmy jako społeczeństwo bardziej doceniali mamy. To, co robią często nie wydaje nam się spektakularne, dzieje się w domowym zaciszu i składa się z codziennej krzątaniny, jednak zostawia po sobie dobry ślad na świecie – szczęśliwe dzieci, które mają szansę stać się szczęśliwymi dorosłymi. 



Coś przepięknego pojawiło się w Twoim życiu wraz z rodzicielstwem i chciałabym porozmawiać z Tobą o byciu mamą w takim szerszym kontekście. O opiece nie tylko nad swoimi dziećmi, ale też o działaniu na rzecz innych.
To, co wydarzyło się w moim życiu i co się dzieje od kilku lat jest konsekwencją tego, że pewnego dnia, 7 lat temu, siedząc z maleńką Helą na ręku przeczytałam artykuł o Fundacji Gajusz. Poznałam historię Tisy Żawrockiej-Kwiatkowskiej, jej syna Gajusza i fundacji, jaką założyła. Tisa poruszyła niebo i ziemię, aby ratować najpierw swoje swoje, a potem setki innych dzieci. Stworzyła w Łodzi Pałac – hospicjum dla osieroconych dzieci. To było szalenie inspirujące. Nie potrafiłam przestać o tym myśleć.

Byłaś wtedy w bardzo ważnym okresie swojego życia – Ty narodziłaś się jako matka. Jak byś opisała ten czas?
To był czas takiego zamknięcia się na świat a jednocześnie otwarcia się na to, co jest domowe, związane z dziećmi i bliskością. Uwrażliwiło mnie to. Wstając w nocy do mojego dziecka wielokrotnie myślałam sobie o tym, że są takie dzieci, do których nikt nie wstaje i które już nie płaczą, bo wiedzą, że ten płacz nic nie da.
Zupełnie jakby straciły nadzieję.
Właśnie. Nie mają zaspokojonej najbardziej podstawowej potrzeby. My tu przyziemnie myślimy sobie o tym, jakie są najlepsze zabawki edukacyjne i zajęcia dodatkowe. Tymczasem warto zderzyć te nasze wyimaginowane potrzeby z najprostszą potrzebą tego, żeby przy dziecku była matka. Rodzi się wtedy pytanie, co my jako dorośli jesteśmy w stenie zrobić, by otoczyć opieką dzieci, które nie moją nikogo bliskiego.
Postawiłaś więc na działanie?
Kiedy dzieci poszły już do zerówki, ja zyskałam więcej wolnego czasu. Zaczęłam się rozglądać za pracą. Zobaczyłam, że Fundacja Gajusz szuka pracownika do działu obsługi darczyńcy. Myślałam o tym, że bardzo bym chciała pracować w miejscu, w którym moja 6-letnia przerwa w aktywności zawodowej nie będzie wstydliwym okresem, który chcę przemilczeć tylko moim największym atutem. Bo dla mnie był to czas najdynamiczniejszego rozwoju.
Pamiętam, że napisałam w swoim CV,  że przez te lata byłam zatrudniona na stanowisku Home Manager. Pisałam, że byłam odpowiedzialna za terminowe pozyskiwanie zasobów ludzkich – dwa dziewięciomiesięczne projekty z kluczowym partnerem. Że samodzielnie koordynowałam m.in. kampanię „Organic human milk  (OHM) - produkcja, magazynowanie i efektywna dystrybucja”. Pisałam, że potrafię prowadzić mediacje w konfliktach wewnątrz organizacji, zwłaszcza w spornych kwestiach dotyczących nabycia i zbycia praw własności (łopatki, klocki, pluszowe zwierzęta). Wiesz, niby dla śmiechu, ale aby pokazać tym korporacyjnym językiem, że to, co jako mamy robimy to jest ważna  i trudna robota.
Wysłałam moje CV i list motywacyjny. Przeczytały je osoby, którym nie trzeba takich spraw tłumaczyć. Oddzwonili po 10 minutach. 



Czym się zajmujesz w Fundacji?
Można powiedzieć, że jestem pośrednikiem dobra, to taki fajny zawód. Biorę pewne dobro, którym ludzie chcą się podzielić (czas, talent, dobra materialne, znajomości) i zanoszę Książętom, które bardzo tego dobra potrzebują. Przeżywam podwójną radość. Z darczyńcami i obdarowanymi. Praca-marzenie. 
Jaka byłaś zanim urodziły się dzieci?
Wcześniej nie chciałam słuchać o takich trudnych historiach, z jakimi na co dzień ma do czynienia  Fundacja Gajusz. Nie życzyłam sobie, aby mnie tym obarczać. To, że urodziło się dwoje dzieci a we mnie urodziła się matka sprawiło, że nie odwracam już wzroku od spraw, które wywołują we mnie ogromne emocje - historii dzieci cierpiących z powodu porzucenia, choroby czy też (co chyba najtrudniejsze) wskutek okrucieństwa dorosłych.
Wielu z nas stosuje takie wyparcie. Jesteśmy wrażliwi i nie chcemy słuchać o cudzej krzywdzie.
Myślę sobie, że to są ogromne ciężary trudne do uniesienia dla nas – dorosłych, które te dzieci niosą przez lata w samotności. Pytanie, czy spróbujemy wziąć na siebie część tego ciężaru. I zdaję sobie z tego sprawę, że to nie działa tak, że nagle odmienimy ich przeszłość, ale możemy wspólnymi siłami nałożyć plaster na te rany. Dać nadzieję, wsparcie. Dać poczucie, że życie może wyglądać inaczej.  Sprawić, by skręciło w lepszą stronę. Uważam, że mamy bardziej pojemne serca niż nam się wydaje. Warto się przełamać. 



Tylko boimy się. Nie chcemy też, aby coś zabrało nam energię lub nas załamie. I niby chcemy czerpać radość z pomagania, ale trudno myśleć o radości mając jednocześnie świadomość cierpienia dzieci.
Na YouTube jest taki fragment programu o fundacji  „Odczaruj hospicjum”. Padają tam ważne dla mnie słowa „Tu (w hospicjum) robi się wszystko, aby to życie, które pozostało było jak najpiękniejsze. Tu się nie celebruje śmierci.”
Nieustannie podziwiam tę Fundację oraz wszystkich opiekunów tych dzieci. Poświęcają im tak wiele, to ogromna i bardzo angażująca praca.
Tak, wiesz, dużo mówi się o rodzicielstwie bliskości, o bliskościowym wychowaniu, bliskościowych nianiach czy bliskościowych przedszkolach. Jednocześnie niewiele osób wie, że istnieje w Łodzi coś takiego jak bliskościowe hospicjum.
W Pałacu Książęta odnajdują dom. Przychodzą tu  ludzie, którzy są gotowi stworzyć z nimi więź mimo tego,  że doskonale zdają sobie sprawę, że tę więź odchorują, bo Książęta z naszej bajki nie żyją długo. Oni sprawiają, że mogą żyć szczęśliwiej, najszczęśliwiej jak się dla. 
Zdecydowanie. Oni po prostu robią dobro.
I to jest takie dobro przed którym ja ściszam głos i skłaniam głowę.
A teraz zobacz, siedzimy tu i ryczymy obie…
Myślę sobie, że to są bardzo oczyszczające łzy.
To są też łzy które pozwalają mi działać. Wiem, że z racji dzielących nas kilometrów nie jestem w stanie pomagać bezpośrednio. Nie jest możliwe, abym mieszkając z Poznaniu miała któreś z Książąt pod swoją opieką. Jednak wiem, że Książętom są potrzebni ludzie, którzy będą o nich mówić i szukać  kolejnych Dam Dworu i Rycerzy do ich Pałacu.
W Poznaniu, w którym mieszkam Gajusz jest wciąż jeszcze mało rozpoznawalny. Każdego dnia krok po kroku staram się to zmienić. Spotykam się czasem z  pytaniem o tzw. aspekt lokalny, dlaczego pomagać w Łodzi? Czyżbyśmy nie mieli potrzebujących na miejscu? Chętnie wspieram inicjatywy lokalne. Jestem jednak przekonana o tym, że płacz dzieci w Poznaniu, Łodzi czy na Zanzibarze brzmi tak samo.  Pytanie, czy nasze serce i chęć pomocy znają granice podziałów administracyjnych. 



Opowiedz mi więcej o tym miejscu.
Pałac to domowa przestrzeń. Mieszkają tu maleńkie Księżniczki i niewielcy Księciuniowi, a za ścianami bajkowych komnat kryje się dyżurka lekarzy i pielęgniarek. Pałac to nie miejsce, to przede wszystkim relacja – ciepło, bezpieczeństwo, prawdziwe więzi. Na zawsze.
Podoba mi się to,  jak o tym mówisz i nie ukrywam, że jestem wielką fanką tych wszystkich bajecznych określeń. Wierzę w ogromną moc słów i w to, że zmieniając formę przekazu zmieniamy też nasze podejście do tematu. Nazywając hospicjum Pałacem, salę komnatą czy małego pacjenta Księciem lub Księżniczką sprawiamy, że to miejsce zaczyna kojarzyć nam się z czymś pięknym, magicznym.
Za tymi słowami kryje się głęboka prawda. Nasze Książęta są Książętami, bo nareszcie, często po raz pierwszy w życiu są dla kogoś najważniejsze. Odzyskują godność. Są utulone, otoczone uwagą i miłością. Kiedyś były tylko nazwiskiem w rubryce, często nazwiskiem, które nie niosło za sobą przynależności do rodu. Teraz są czyjeś. Kiedy odchodzą to ma kto po nich zapłakać.
Czym jest dla Ciebie bycie mamą?
Macierzyństwo to najpiękniejsza przygoda mojego życia. Cieszę się, że dostałam dar w postaci moich dzieci. Wiem, że są tylko gośćmi w moim domu, że kiedyś odejdą. Bardzo jestem ciekawa, jacy będą w przyszłości. Chcę ich poznać  – zapowiadają się na cudownych dorosłych. 
Czujesz wdzięczność?
Ogromną. Myślę, że ta wdzięczność za naszą codzienność jest bardzo ważna. Przeczytałam kiedyś taką myśl. Co by się stało gdybyśmy któregoś ranka obudzili się tylko z tym, za co poprzedniego wieczora podziękowaliśmy? Każdego dnia myślę o tym ogromie dobrych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i to daje mi siłę, aby się dzielić. Dzięki temu, że stałam się szczęśliwą żoną i mamą mój „emocjonalny kubeczek” jest pełny, mogę z niego nalewać innym. Natomiast, kiedy mój kubeczek zacznie się opróżniać, pojawią się ci, którzy odleją mi trochę ze swoich. Naczynia połączone. To działa. Siła więzi. 





Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki

Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:


#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com

You May Also Like

0 komentarze