[Narodziny Matki] Cz. 3 - Historia Mai
Zacznijmy przewrotnie – co jest
najtrudniejszego w rodzicielstwie?
Kiedyś trafiłam na takie zdanie, że miarą naszego
rodzicielstwa nie jest to, jak sobie radzimy z dziećmi tylko to, jak radzimy
sobie ze sobą. I to jest dla mnie właśnie to.
Stajemy się nagle przewodnikiem stada, bierzemy na siebie
odpowiedzialność, która wiąże się (chcąc czy nie chcąc) z władzą. I może sama
władza rodzicielska kojarzy się negatywnie czy surowo, to jednak dla mnie ta
władza jest służbą. Ktoś zostaje nam powierzony a my bierzemy za niego
odpowiedzialność. I aby zapanować nad rzeczywistością domową, musimy zapanować
nad sobą. I w tym wszystkim nie stać się zarządcą, ale liderem, życzliwym
przewodnikiem po świecie.
Udźwignięcie tego
faktycznie jest bardzo trudne.
Tak, a do tego mamy jeszcze drugą osobę, która razem z nami
zarządza rodziną, trzeba więc sprawnej komunikacji, żeby dojść do porozumienia.
Bardzo jest mi bliskie takie demokratyczne podejście do rodziny, do decyzji.
Głos dzieci też jest brany pod uwagę, traktowany bardzo serio.
Sami wiemy, czym
grozi podanie złego koloru talerza czy nieprawidłowe pokrojenie kanapki.
Tak. Jak głosi
popularne powiedzonko, dzieci są w stanie nam wiele wybaczyć, chyba że to my
pierwsi wciśniemy przycisk w windzie.
Dla świata te dylematy dzieci mogą wydawać się śmieszne i
błahe, ale dla nich w tym momencie są szalenie istotne. Jednocześnie tyle osób
wokół wmawia nam, że szacunek dla emocji dzieci, to pozwalanie, by weszły nam
na głowę, nieumiejętność zaznaczania granic. To jakieś pomieszanie pojęć.
Chcemy, aby nasze
dzieci wyrosły na samodzielnych i asertywnych dorosłych, marzy nam się, aby w
przyszłości broniły swoich racji i nie podążały ślepo za tłumem, a tymczasem
nie pozwalamy im decydować o rzeczach, które ich dotyczą.
Właśnie tak o tym myślę. Nie boję się, że rozpieszczę dzieci
swoją uwagą, miłością, dawaniem prawa do bycia sobą. Wierzę w więź i w to, że
niezależność moich dzieci ma źródło w naszej bliskości.
I to ta bliskość jest
dla Ciebie priorytetem w macierzyństwie?
Tak, bliskość, uwaga, obecność. Bycie w codzienności. Czuję,
że dając swój czas dzieciom zostawiam świat lepszym. Jestem głęboko przekonana,
że losy świata ważą się w pokojach dzieci, to one będą kiedyś o nim decydowały.
To szalenie
odpowiedzialne zadanie. I w przypadku gdy jeden rodzic zostaje z dzieckiem w
domu, to jest to też wymagające i obciążające dla drugiej strony, która często
bierze na siebie ciężar utrzymania domu.
To prawda, mój mąż podjął się tego, że to on będzie
pracował. Świadoma decyzja. Ryzykowna. Oboje pomyśleliśmy, że ten czas już
nigdy się nie powtórzy. Dzieci nigdy nie będą znów małe. Przez te 6 lat , kiedy
byłam udomowiona, spotykałam się czasem z pytanie: „Kiedy ty wreszcie pójdziesz do pracy, kiedy
weźmiesz się za życie?”. A ja czułam, że przecież ja właśnie robię
najważniejszą rzecz, jaką mam do zrobienia. Byłam dumna ze swojej codzienności.
Często ten czas,
który poświęcamy wychowaniu dzieci nazywany jest luką w karierze. Mam czasem
wrażenie, że nie docenia się matek. Luka brzmi jak czas absolutnie zmarnowany.
Chciałabym, aby jak najwięcej kobiet podobnie jak Ty potrafiło dostrzec swoją
wartość.
Też chciałabym, abyśmy jako społeczeństwo bardziej doceniali
mamy. To, co robią często nie wydaje nam się spektakularne, dzieje się w
domowym zaciszu i składa się z codziennej krzątaniny, jednak zostawia po sobie
dobry ślad na świecie – szczęśliwe dzieci, które mają szansę stać się
szczęśliwymi dorosłymi.
Coś przepięknego
pojawiło się w Twoim życiu wraz z rodzicielstwem i chciałabym porozmawiać z
Tobą o byciu mamą w takim szerszym kontekście. O opiece nie tylko nad swoimi
dziećmi, ale też o działaniu na rzecz innych.
Byłaś wtedy w bardzo
ważnym okresie swojego życia – Ty narodziłaś się jako matka. Jak byś opisała
ten czas?
To był czas takiego zamknięcia się na świat a jednocześnie
otwarcia się na to, co jest domowe, związane z dziećmi i bliskością.
Uwrażliwiło mnie to. Wstając w nocy do mojego dziecka wielokrotnie myślałam
sobie o tym, że są takie dzieci, do których nikt nie wstaje i które już nie
płaczą, bo wiedzą, że ten płacz nic nie da.
Zupełnie jakby
straciły nadzieję.
Właśnie. Nie mają zaspokojonej najbardziej podstawowej
potrzeby. My tu przyziemnie myślimy sobie o tym, jakie są najlepsze zabawki
edukacyjne i zajęcia dodatkowe. Tymczasem warto zderzyć te nasze wyimaginowane
potrzeby z najprostszą potrzebą tego, żeby przy dziecku była matka. Rodzi się
wtedy pytanie, co my jako dorośli jesteśmy w stenie zrobić, by otoczyć opieką
dzieci, które nie moją nikogo bliskiego.
Postawiłaś więc na
działanie?
Kiedy dzieci poszły już do zerówki, ja zyskałam więcej
wolnego czasu. Zaczęłam się rozglądać za pracą. Zobaczyłam, że Fundacja Gajusz
szuka pracownika do działu obsługi darczyńcy. Myślałam o tym, że bardzo bym
chciała pracować w miejscu, w którym moja 6-letnia przerwa w aktywności
zawodowej nie będzie wstydliwym okresem, który chcę przemilczeć tylko moim
największym atutem. Bo dla mnie był to czas najdynamiczniejszego rozwoju.
Pamiętam, że napisałam w swoim CV, że przez te lata byłam zatrudniona na
stanowisku Home Manager. Pisałam, że byłam odpowiedzialna za terminowe
pozyskiwanie zasobów ludzkich – dwa dziewięciomiesięczne projekty z kluczowym
partnerem. Że samodzielnie koordynowałam m.in. kampanię „Organic human
milk (OHM) - produkcja, magazynowanie i
efektywna dystrybucja”. Pisałam, że potrafię prowadzić mediacje w konfliktach
wewnątrz organizacji, zwłaszcza w spornych kwestiach dotyczących nabycia i
zbycia praw własności (łopatki, klocki, pluszowe zwierzęta). Wiesz, niby dla
śmiechu, ale aby pokazać tym korporacyjnym językiem, że to, co jako mamy robimy
to jest ważna i trudna robota.
Wysłałam moje CV i list motywacyjny. Przeczytały je osoby,
którym nie trzeba takich spraw tłumaczyć. Oddzwonili po 10 minutach.
Czym się zajmujesz w
Fundacji?
Można powiedzieć, że jestem pośrednikiem dobra, to taki
fajny zawód. Biorę pewne dobro, którym ludzie chcą się podzielić (czas, talent,
dobra materialne, znajomości) i zanoszę Książętom, które bardzo tego dobra
potrzebują. Przeżywam podwójną radość. Z darczyńcami i obdarowanymi.
Praca-marzenie.
Jaka byłaś zanim
urodziły się dzieci?
Wcześniej nie chciałam słuchać o takich trudnych historiach,
z jakimi na co dzień ma do czynienia
Fundacja Gajusz. Nie życzyłam sobie, aby mnie tym obarczać. To, że
urodziło się dwoje dzieci a we mnie urodziła się matka sprawiło, że nie
odwracam już wzroku od spraw, które wywołują we mnie ogromne emocje - historii
dzieci cierpiących z powodu porzucenia, choroby czy też (co chyba
najtrudniejsze) wskutek okrucieństwa dorosłych.
Wielu z nas stosuje takie
wyparcie. Jesteśmy wrażliwi i nie chcemy słuchać o cudzej krzywdzie.
Myślę sobie, że to są ogromne ciężary trudne do uniesienia
dla nas – dorosłych, które te dzieci niosą przez lata w samotności. Pytanie,
czy spróbujemy wziąć na siebie część tego ciężaru. I zdaję sobie z tego sprawę,
że to nie działa tak, że nagle odmienimy ich przeszłość, ale możemy wspólnymi
siłami nałożyć plaster na te rany. Dać nadzieję, wsparcie. Dać poczucie, że
życie może wyglądać inaczej. Sprawić, by
skręciło w lepszą stronę. Uważam, że mamy bardziej pojemne serca niż nam się
wydaje. Warto się przełamać.
Tylko boimy się. Nie
chcemy też, aby coś zabrało nam energię lub nas załamie. I niby chcemy czerpać
radość z pomagania, ale trudno myśleć o radości mając jednocześnie świadomość
cierpienia dzieci.
Na YouTube jest taki fragment programu o fundacji „Odczaruj hospicjum”. Padają tam ważne dla
mnie słowa „Tu (w hospicjum) robi się
wszystko, aby to życie, które pozostało było jak najpiękniejsze. Tu się nie
celebruje śmierci.”
Nieustannie podziwiam
tę Fundację oraz wszystkich opiekunów tych dzieci. Poświęcają im tak wiele, to
ogromna i bardzo angażująca praca.
Tak, wiesz, dużo mówi się o rodzicielstwie bliskości, o
bliskościowym wychowaniu, bliskościowych nianiach czy bliskościowych
przedszkolach. Jednocześnie niewiele osób wie, że istnieje w Łodzi coś takiego
jak bliskościowe hospicjum.
W Pałacu Książęta odnajdują dom. Przychodzą tu ludzie, którzy są gotowi stworzyć z nimi więź
mimo tego, że doskonale zdają sobie
sprawę, że tę więź odchorują, bo Książęta z naszej bajki nie żyją długo. Oni
sprawiają, że mogą żyć szczęśliwiej, najszczęśliwiej jak się dla.
Zdecydowanie. Oni po
prostu robią dobro.
I to jest takie dobro przed którym ja ściszam głos i
skłaniam głowę.
A teraz zobacz,
siedzimy tu i ryczymy obie…
Myślę sobie, że to są bardzo oczyszczające łzy.
To są też łzy które pozwalają mi działać. Wiem, że z racji
dzielących nas kilometrów nie jestem w stanie pomagać bezpośrednio. Nie jest
możliwe, abym mieszkając z Poznaniu miała któreś z Książąt pod swoją opieką.
Jednak wiem, że Książętom są potrzebni ludzie, którzy będą o nich mówić i
szukać kolejnych Dam Dworu i Rycerzy do
ich Pałacu.
W Poznaniu, w którym mieszkam Gajusz jest wciąż jeszcze mało
rozpoznawalny. Każdego dnia krok po kroku staram się to zmienić. Spotykam się
czasem z pytaniem o tzw. aspekt lokalny,
dlaczego pomagać w Łodzi? Czyżbyśmy nie mieli potrzebujących na miejscu?
Chętnie wspieram inicjatywy lokalne. Jestem jednak przekonana o tym, że płacz
dzieci w Poznaniu, Łodzi czy na Zanzibarze brzmi tak samo. Pytanie, czy nasze serce i chęć pomocy znają
granice podziałów administracyjnych.
Opowiedz mi więcej o
tym miejscu.
Pałac to domowa przestrzeń. Mieszkają tu maleńkie
Księżniczki i niewielcy Księciuniowi, a za ścianami bajkowych komnat kryje się
dyżurka lekarzy i pielęgniarek. Pałac to nie miejsce, to przede wszystkim
relacja – ciepło, bezpieczeństwo, prawdziwe więzi. Na zawsze.
Podoba mi się
to, jak o tym mówisz i nie ukrywam, że
jestem wielką fanką tych wszystkich bajecznych określeń. Wierzę w ogromną moc
słów i w to, że zmieniając formę przekazu zmieniamy też nasze podejście do
tematu. Nazywając hospicjum Pałacem, salę komnatą czy małego pacjenta Księciem
lub Księżniczką sprawiamy, że to miejsce zaczyna kojarzyć nam się z czymś
pięknym, magicznym.
Za tymi słowami kryje się głęboka prawda. Nasze Książęta są
Książętami, bo nareszcie, często po raz pierwszy w życiu są dla kogoś
najważniejsze. Odzyskują godność. Są utulone, otoczone uwagą i miłością. Kiedyś
były tylko nazwiskiem w rubryce, często nazwiskiem, które nie niosło za sobą
przynależności do rodu. Teraz są czyjeś. Kiedy odchodzą to ma kto po nich
zapłakać.
Czym jest dla Ciebie
bycie mamą?
Macierzyństwo to najpiękniejsza przygoda mojego życia.
Cieszę się, że dostałam dar w postaci moich dzieci. Wiem, że są tylko gośćmi w
moim domu, że kiedyś odejdą. Bardzo jestem ciekawa, jacy będą w przyszłości.
Chcę ich poznać – zapowiadają się na
cudownych dorosłych.
Czujesz wdzięczność?
Ogromną. Myślę, że ta wdzięczność za naszą codzienność jest
bardzo ważna. Przeczytałam kiedyś taką myśl. Co by się stało gdybyśmy któregoś
ranka obudzili się tylko z tym, za co poprzedniego wieczora podziękowaliśmy?
Każdego dnia myślę o tym ogromie dobrych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i
to daje mi siłę, aby się dzielić. Dzięki temu, że stałam się szczęśliwą żoną i
mamą mój „emocjonalny kubeczek” jest pełny, mogę z niego nalewać innym.
Natomiast, kiedy mój kubeczek zacznie się opróżniać, pojawią się ci, którzy
odleją mi trochę ze swoich. Naczynia połączone. To działa. Siła więzi.
Powyższy wywiad jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki
Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com
0 komentarze