[Narodziny Matki] Cz. 2 - Historia Magdy

by - lutego 23, 2019




Patrzę na Ciebie i uśmiecham się bo zarażasz spokojem i wielką radością. Nie jeden by powiedział, że to niesamowite, że kilka dni temu urodziłaś w domu, masz dwójkę dzieci i tyle pozytywnej energii.

Jestem po długiej drodze szukania spokoju. Gdy urodziłam pierwsze dziecko byłam spanikowana, płacząca. Łatwo mnie było wyprowadzić z równowagi. To nie był baby blues. Pierwsze macierzyństwo było dla mnie bardzo trudne. Do tego dochodziły stałe kontrole, centyle, nerwy. Bardzo źle to znosiłam. Dopiero z czasem odkryłam rodzicielstwo bliskości, porozumienie bez przemocy.  Dowiedziałam się, że aby dawać go innym to najpierw musze tego spokoju poszukać w sobie, przepracować moje problemy.

Na co dzień pracuje z rodzicami maluchów i widzę jak wielkim stresem są dla nich wszechobecne tabelki, siatki wzrostu czy rozwoju. Wszystko jak z wykresu, od linijki. Takie podejście do dziecka, ogólnie do rodzicielstwa powoduje permanentny stres. Doszukujemy się uchyleń od przyjętej normy, nakręcamy się, że coś na pewno jest nie tak.

Ja też miałam taki trudny okres. Nasza starsza córka, Lea, była karmiona piersią przez 15 miesięcy. Gdy miała 7 czy 8 miesięcy spadła na siatce centylowej. Wtedy nikt nie patrzył całościowo na sytuacje. Nikt nie chciał wziąć pod uwagę tego, że zaczęła niezwykle dużo raczkować jako 6 miesięczne niemowlę i na to, że była wciąż w ruchu.

Teraz już patrzę na to inaczej – jasne jest, że dziecko które nie raczkuje, nie jest tak aktywne fizycznie, nie spala takiej ilości energii jak nasza mała torpeda. Nie ma więc co uśredniać i porównywać. Jednak gdy wszyscy wokół sugerują, ze coś jest nie tak to i Ty zaczynasz w to wierzyć.

Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą.

Coś takiego. A na mnie wręcz krzyczano, że ja głodzę dziecko, że robię córce krzywdę. Jedna z najbliższych mi osób sugerowała, ze wszystko co robię jest nie tak. Twierdziła, że mała ma anemie, że widać to na gołe oko. Jeździliśmy więc, kłuliśmy córkę, sprawdzaliśmy wszystko u kilku specjalistów. Wyniki okazały się w porządku i jakiekolwiek dokarmianie (kaszkami czy mlekiem modyfikowanym) okazało się niepotrzebne, jednak strach o jej zdrowie był we mnie wtłaczany przez cały czas.

A Ty przecież chciałaś dla córki jak najlepiej.

To oczywiste. Marzyło mi się aby karmić piersią a dietę rozszerzać metodą BLW. Jednak inni traktowali to jak kaprys. Sugerowali, że moje decyzje są złe, że córka powinna być inaczej karmiona, a je zaniedbuje jej zdrowie.


To musiało być dla Ciebie bardzo trudne. Ciężko jest cieszyć się macierzyństwem i wchodzić w nową rolę gdy czujemy się stale krytykowani i oceniani. Co Ci pomogło?

Nie wiem jak bym przetrwała ten pierwszy rok gdyby nie mój mąż, Michał. Jego wsparcie było i jest bezgraniczne. Do tego ogromnym wybawieniem była moja koleżanka która uświadomiła mi, że siatki centylowe w które próbowano siłą wpasować Lee są dla dzieci karmionych sztucznie, że WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) ma oddzielne siatki centylowe dla dzieci karmionych naturalnie. Gdy tylko do nich dotarłam uświadomiłam sobie, ze córka od urodzenia przez cały czas jest w tym samym centylu i że wszystko jest absolutnie w porządku.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że taki brak wiedzy czy też mity dotyczące karmienia powtarzane są na ogromną skalę, często właśnie przez lekarzy czy osoby z najbliższego otoczenia matki. Ile kobiet przestało karmić bo zasugerowano im, że nie dadzą rady a ich mleko jest za chude lub jest go za mało.

Ja usłyszałam wręcz, że moje mleko jest bezwartościowe. Poczułam się podobnie.

Cały ten okres był dla mnie bardzo ciężki. Chroniczny stres i chroniczne niewyspanie. Stres o zdrowie córki to jedno, ale w związku z tym, że zaczęła ona raczkować miała okrutny skok rozwojowy. Z 1-2 pobudek zrobiło się ich 7, a czasami i więcej. Potrzebowałam wsparcia, a zamiast tego czułam, że rzuca mi się kolejne kłody pod nogi. Nie było dnia abym nie słyszała, że moje decyzje rodzicielskie są złe. Dopiero z czasem stałam się bardziej asertywna. Zaczęłam czuć się pewniej, nie dawałam sobie wchodzić na głowę.

Czy w związku z tym co przeszłaś przy córce po drugim porodzie było Ci łatwiej z karmieniem?

W szpitalu do którego przewieźli nas po porodzie od razu sugerowano, że skoro syn płacze to mleko w piersi mi się skończyło i musze go natychmiast dokarmić. Całe szczęście pierwszy poród miałam na Żelaznej, gdzie otrzymałam niezwykłe wsparcie laktacyjne i ogrom wiedzy.  Będąc po drugim porodzie w Szpitalu Praskim nie widziałam ani jednej mamy która nie dostała by buteleczki ze sztucznym mlekiem. Każdy byle pretekst był powodem aby je podać. Zastój – sztuczne mleko, nawał - to samo. Każdy problem laktacyjny był rozwiązywany właśnie poprzez podanie butelki, a to przecież pierwszy krok do tego, aby to mleko stracić. Podobnie gdy mama była po cięciu – sugerowano jej, że nie ruszy u niej laktacja i nie da sobie rady więc musi nakarmić sztucznym. Było to wręcz nachalne i zastanawialiśmy się wspólnie z mężem, czy ktoś ma jakąś prowizję od tego, że podaje to mleko w takich ilościach.

Ja chyba przez tą adrenalinę po domowym porodzie i przez fakt, że to moje drugie dziecko byłam jak na moje możliwości asertywna i zrelaksowana. Ale taka mama po trudnym porodzie czy pierworódka? Ja pewnie bym wpadła w jakąś nerwicę.

Pierwsze dziecko urodziłaś przez cesarskie cięcie. Jak wspominasz ten poród?

Nastawiałam się na poród naturalny jednak cięcie miałam wykonane przez położenie miednicowe. Nie kwalifikowaliśmy się niestety na obrót zewnętrzny.  Pogodziłam się wtedy z sytuacją bo nie miałam tu żadnej siły sprawczej. Bardzo dobrze zniosłam cięcie, szybko wróciłam do formy. Wtedy jednak miałam mniejszą świadomość niż teraz. Obecnie pewnie czekałabym, aż wszystko zacznie się naturalnie i nie zgodziłabym się na cięcie na zimno.

Do tego teraz mając porównanie do drugiego porodu, tego domowego, spokojnego, naturalnego to myślę sobie:  przecież ja mogłam to zrobić. Mogło być choć ciut inaczej.  Może córka mogła mieć inny start? Połączyły mi się dwie skrajne emocje. Radość z sukcesu z żalem o to, co nie udało się przy pierwszym porodzie.

Porody warto sobie przepracować, niezależnie od tego czy planujemy kolejne dziecko czy też nie. Jakikolwiek żal, złość, smutek który w nas siedzi w związku z tym że nie było tak, jak byśmy chciały może powrócić w postaci negatywnych emocji i lęków podczas kolejnego porodu czy sprawić, że zamiast cieszyć się rodzicielstwem będziemy rozdrapywać rany.

Próbuje sobie to tłumaczyć. Nie mogę mieć do siebie pretensji, że nie wiedziałam tego co wiem teraz. Mam w sobie jeszcze nie do końca nazwany żal za to, że tak wiele składowych poprowadziło do tego, że ten poród był taki a nie inny.

Rozumiem. Pamiętam jak razem z położną przed podejściem do naturalnego porodu analizowałyśmy to, dlaczego doszło u mnie do pierwszego i drugiego cięcia. Pojawiła się u mnie myśl „a co by było gdyby” i to jest naturalne. Pojawiła się złość, że czegoś nie wiedziałam, że wtedy nie otrzymałam wsparcia jakie powinnam. Wykrzyczałam sobie wszystko, wypłakałam, przeżyłam taką żałobę za to, co się nie udało. Nazwałam emocje. Pomogło. Może to trochę dziwnie brzmi ale patrzę teraz na to wszystko jako na element mojej drogi, mojej rodzicielskiej historii. To zbudowało mnie jako mamę, sprawiło, ze trzeci poród był piękny, świadomy i dobry. Dało mi też zupełnie inną wrażliwość.

Wiesz, też mam taki pozytywny głos w swojej głowie który mówi mi podobne słowa do tych, które właśnie powiedziałaś. Czuję, że do tamtego porodu nie byłabym tak dobrze przygotowana. Znam wiele historii kobiet z traumami porodowymi. Nie były gotowe, nie miały świadomości swoich praw, swojego ciała, potrzeb. A ja, mimo, że miałam cięcie to wspominam ten poród po prostu dobrze. Wyszło jak wyszło ale miałam cudowne wsparcie personelu, byłam spokojna.

A  do drugiego porodu przygotowywałaś się w jakiś szczególny sposób?

Pomogły mi kursy „Błękitny poród”, kurs uważności. Dużo czasu spędzałam na relaksacjach. Czytałam niesamowicie dużo pozytywnych historii porodowych. Zdecydowałam się także na obecność douli przy porodzie bo bałam się, że te moje przygotowania nie zadziałają w sytuacji samej akcji porodowej, że przerośnie mnie ból czy strach. Czułam, że potrzebuje kogoś, kto będzie mnie ściągał na ziemię.

Urodziłaś w domu choć tego nie planowałaś. Opowiedz mi o tym.

Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się 4 dni wcześniej. Zaczęłam czuć skurcze – jednak jako że nigdy wcześniej nie czułam skurczy porodowych to nie miałam pewności, czy to już to.  Pojawiały się i znikały, nieregularnie. Kolejne dni podobnie. W ciągu tych 4 dni dwa razy byłam w szpitalu sprawdzić czy to już poród, czy jeszcze nie, w tym na 12h przed urodzeniem. Dwa razy odesłali mnie do domu. Bywały momenty, że skurcze dosłownie zwalały mnie z nóg jednak nie walczyłam z nimi. Było fajnie – byliśmy razem. Mąż i córka robili mi masaż, potem pomagał mi prysznic. Dzień przed terminem poszłam na kontrolę jednak dostałam informacje, że jeszcze nic się nie dzieje. Tego dnia byłam straszliwie słaba, źle się czułam. Miałam wrażenie, że mocniej odczuwam skurcze bo po prostu moje ciało jest już zmęczone. Byłam też już troszkę zniechęcona tym czekaniem. Bałam się, że jak ja mam dać radę z porodem skoro pokonują mnie skurcze przepowiadające. Zaczęłam płakać ze zmęczenia. Zadzwoniliśmy po babcie do córki i po doule aby była przy mnie. Znalazłam sobie wygodną pozycję na kanapie. Basia (doula) była ze mną, był też Michał. Spędziłam tam pół nocy, nie mogłam jednak zasnąć.

Podczas wizyty w toalecie zobaczyłam trochę krwi. Zadzwoniliśmy na izbę przyjęć. Poradzili aby jechać do szpitala jednak gdy próbowałam przejść z łazienki do salonu rzuciło mnie w skurczu na dywan i odeszły mi wody. Byłam zdziwiona tą ogromną siłą. Postanowiliśmy szybko się zbierać do szpitala, jednak musiałam się przebrać, byłam cała mokra. Poczułam też nagłą potrzebę parcia. Michał zadzwonił po pogotowie a my poszłyśmy do łazienki. Poczułam, że nie zdążę się ubrać i że tam urodzę. Pierwsze parcie, zaraz potem drugie. Poczułam główkę między udami. Wstałam. Mąż stanął w drzwiach w kurtce i butach mówiąc, że zaraz będzie karetka ale zobaczył, że główka syna jest już na świecie. W ostatniej chwili zdążył go złapać. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że gdy chwilę później siedziałam w łazience taka skulona z synem, opatulona ręcznikami to mąż pomyślał „chwila, zdjęcia!” i pobiegł po aparat. Zdążył udokumentować to wydarzenie dosłownie na dwie minuty przed przyjazdem karetki.

Była to naprawdę ekspresowa akcja!

Tak, to trwało dosłownie 10 minut. Przed tym jak upadłam w skurczu na dywan byłam pewna, że przede mną jeszcze długie godziny rodzenia, skurcze które przedtem odczuwałam były bardzo nieregularne.

Życie napisało Ci ciekawy scenariusz. Czy Ty kiedykolwiek brałaś pod uwagę poród domowy?

Wprawdzie szykując się do powitania syna czytałam przepiękne historie porodowe jednak patrzyłam na porody domowe jako na wydarzenia w sferze moich marzeń, nieosiągalne z racji na przebyte cięcie. Myślałam – rety, jak pięknie! – ja bym tak chciała.

I zobacz, jak sobie wyśniłaś tak się stało.

Trochę tak, choć to zadziało się samo. To był piękny poród. Totalnie zaskakujący ale mimo wszystko spokojny.  Poczułam gigantyczne szczęście. Gonitwę emocji. Córka przychodząc na świat krzyczała, to był dosłownie wrzask. Syn urodził się bez jednego słowa. Wyglądał jak by spał, był spokojny. To było przepiękne.

Ja sama bym tego tak nie zaplanowała i jeśli byłby kiedyś kolejny raz to nie chciałabym ryzykować porodu domowego w moim stanie po cięciu bez asysty medycznej w postaci położnej. Trzeba przyznać że my mieliśmy po prostu dużo szczęścia. Jednak przeanalizowałam ten mój poród już milion razy odkąd się wydarzył i myślę sobie, że właśnie tak porody powinny wyglądać. Nie wśród tych kabli, w tej surowości. Nie w sieci procedur i interwencji. Tylko tak ciepło, z akceptacją naturalnego rytmu.
W ramach przygotowania do porodu mieliśmy przygotowaną całą torbę gadżetów. Miały nam pomóc zaczarować przestrzeń szpitalną aby była taka właśnie domowa, miła. Były tam świeczki, zdjęcia, olejki, poduszka. Finalnie urodziłam w domu i nie było potrzeby aby jakąkolwiek z tych rzeczy wyjmować, nawet świeczki nie zapaliliśmy.

Mimo, że mnie bolało to ja byłam tu spokojna i zrelaksowana. Byłam u siebie i miałam przy sobie cudownych ludzi. Nie musieli nawet nic mówić…

…taka cicha obecność…

Czułam od nich dobrą energię za moimi plecami. Nie wiem jak to nazwać? Chyba mur wsparcia.




Wiadomo, że nie wszyscy zdecydują się lub mogą urodzić we własnym domu lub w domu narodzin. Jednak ja też mocno czuję, że gdyby coś zmienić to porody, nawet te zabiegowe czy wymagające interwencji medycznych, mogłyby dać zupełnie inny start zarówno dziecku jak i matce. To co nas otacza ma wpływ na poród, jego przebieg, dynamikę, a emocje które są z nami przy porodzie lubią powracać.  
Za Tobą dwa porody. Każdy skrajnie inny ale każdy z nich określasz jako dobry. Czyli to nie sam sposób urodzenia dziecka jest dla Ciebie gwarantem dobrego porodu?

Dokładnie. Tu naprawdę nie trzeba ogromnych wysiłków, a jeśli chodzi emocjonalne wsparcie i dobrą atmosferę to wystarczyłby po prostu szacunek, uśmiech, miłe słowo i empatia.

Pierwszy poród był na swój sposób piękny, drugi także, jednak to co działo się potem… to zupełnie inna historia.

Co się stało?

W domu byliśmy wtuleni w siebie. W karetce jechaliśmy razem, ale w szpitalu nas rozdzielili. Nie rozumiem czemu. Syn miał zaraz do mnie dołączyć tymczasem ja byłam sama na sali, bez niego. Powiedziano mi, że jest badany. Nie chciano zbadać go przy mnie.

Jak się wtedy poczułaś?

Stało wokół mnie 5 obcych kobiet. Wszystkie z kamiennymi twarzami uparcie powtarzały mi, że nie przywiozą mi małego. Powołałam się na standard opieki okołoporodowej, na to, że powinnam mieć możliwość kangurowania po porodzie, kontakt skóra do skóry…

Podziałało?

Nie, w odpowiedzi usłyszałam, że skoro sobie urodziłam w domu to standardy mnie nie obowiązują. Nie muszą stosować się do nich bo ja sama wyszłam poza standard. Procedura jest inna. Płakałam. Nie mogłam doczekać się męża który był już w drodze z domu do szpitala.

Syna przywieźli mi po 15 minutach. W czasie jego nieobecności zbadali go ale też bez mojej wiedzy i zgody umyli dziecko z mazi płodowej. Chciałam wziąć go chociaż i przytulić, przystawić do piersi. Nie miałam jednak siły aby do niego wstać.

Przykro mi, że spotkało Cię takie traktowanie w szpitalu. Poprosiłaś wtedy o pomoc?

Tak, ale żadna z obecnych obok pięciu kobiet mi nie pomogła. Usłyszałam tylko beznamiętne „nie wszystko na raz.” Całe szczęście przyjechał mąż, on pomógł.

Czułam, że w kilka minut z ludzi zmieniliśmy się w podmioty, w pacjentów. Weszliśmy w procedury a przecież dosłownie przed chwilą doświadczyliśmy czegoś pięknego i magicznego. To wszystko było odarte z tej całej ceremonii przywitania na świat nowego człowieka. I ten cały proces stawania się matką który ma miejsce wraz z porodem został odarty z całej swojej wyjątkowości. A gdyby tak dostać dobrą energię i dobre słowo na początek to też z tą dobrą energią i wiarą we własne możliwości, ze wsparciem, można by wejść w nową wyjątkową rolę. 

Bardzo bym tego chciała, i dla siebie i dla innych kobiet.




Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz



Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:


#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com


You May Also Like

2 komentarze