[Narodziny Matki] Cz. 2 - Historia Magdy
Patrzę na Ciebie i
uśmiecham się bo zarażasz spokojem i wielką radością. Nie jeden by powiedział,
że to niesamowite, że kilka dni temu urodziłaś w domu, masz dwójkę dzieci i
tyle pozytywnej energii.
Jestem po długiej drodze szukania spokoju. Gdy urodziłam
pierwsze dziecko byłam spanikowana, płacząca. Łatwo mnie było wyprowadzić z
równowagi. To nie był baby blues. Pierwsze
macierzyństwo było dla mnie bardzo trudne. Do tego dochodziły stałe kontrole,
centyle, nerwy. Bardzo źle to znosiłam. Dopiero z czasem odkryłam rodzicielstwo
bliskości, porozumienie bez przemocy. Dowiedziałam się, że aby dawać go innym to
najpierw musze tego spokoju poszukać w sobie, przepracować moje problemy.
Na co dzień pracuje z
rodzicami maluchów i widzę jak wielkim stresem są dla nich wszechobecne
tabelki, siatki wzrostu czy rozwoju. Wszystko jak z wykresu, od linijki. Takie podejście
do dziecka, ogólnie do rodzicielstwa powoduje permanentny stres. Doszukujemy
się uchyleń od przyjętej normy, nakręcamy się, że coś na pewno jest nie tak.
Ja też miałam taki trudny okres. Nasza starsza córka, Lea, była
karmiona piersią przez 15 miesięcy. Gdy miała 7 czy 8 miesięcy spadła na siatce
centylowej. Wtedy nikt nie patrzył całościowo na sytuacje. Nikt nie chciał wziąć
pod uwagę tego, że zaczęła niezwykle dużo raczkować jako 6 miesięczne niemowlę
i na to, że była wciąż w ruchu.
Teraz już patrzę na to inaczej – jasne jest, że dziecko
które nie raczkuje, nie jest tak aktywne fizycznie, nie spala takiej ilości energii
jak nasza mała torpeda. Nie ma więc co uśredniać i porównywać. Jednak gdy
wszyscy wokół sugerują, ze coś jest nie tak to i Ty zaczynasz w to wierzyć.
Kłamstwo powtarzane
wiele razy staje się prawdą.
Coś takiego. A na mnie wręcz krzyczano, że ja głodzę dziecko,
że robię córce krzywdę. Jedna z najbliższych mi osób sugerowała, ze
wszystko co robię jest nie tak. Twierdziła, że mała ma anemie, że widać to na
gołe oko. Jeździliśmy więc, kłuliśmy córkę, sprawdzaliśmy wszystko u kilku specjalistów.
Wyniki okazały się w porządku i jakiekolwiek dokarmianie (kaszkami czy mlekiem
modyfikowanym) okazało się niepotrzebne, jednak strach o jej zdrowie był we
mnie wtłaczany przez cały czas.
A Ty przecież
chciałaś dla córki jak najlepiej.
To oczywiste. Marzyło mi się aby karmić piersią a dietę
rozszerzać metodą BLW. Jednak inni traktowali to jak kaprys. Sugerowali, że
moje decyzje są złe, że córka powinna być inaczej karmiona, a je zaniedbuje jej
zdrowie.
To musiało być dla
Ciebie bardzo trudne. Ciężko jest cieszyć się macierzyństwem i wchodzić w nową
rolę gdy czujemy się stale krytykowani i oceniani. Co Ci pomogło?
Nie wiem jak bym przetrwała ten pierwszy rok gdyby nie mój
mąż, Michał. Jego wsparcie było i jest bezgraniczne. Do tego ogromnym
wybawieniem była moja koleżanka która uświadomiła mi, że siatki centylowe w
które próbowano siłą wpasować Lee są dla dzieci karmionych sztucznie, że WHO (Światowa
Organizacja Zdrowia) ma oddzielne siatki centylowe dla dzieci karmionych
naturalnie. Gdy tylko do nich dotarłam uświadomiłam sobie, ze córka od
urodzenia przez cały czas jest w tym samym centylu i że wszystko jest
absolutnie w porządku.
Najgorsze w tym
wszystkim jest to, że taki brak wiedzy czy też mity dotyczące karmienia
powtarzane są na ogromną skalę, często właśnie przez lekarzy czy osoby z
najbliższego otoczenia matki. Ile kobiet przestało karmić bo zasugerowano im,
że nie dadzą rady a ich mleko jest za chude lub jest go za mało.
Ja usłyszałam wręcz, że moje mleko jest bezwartościowe.
Poczułam się podobnie.
Cały ten okres był dla mnie bardzo ciężki. Chroniczny stres
i chroniczne niewyspanie. Stres o zdrowie córki to jedno, ale w związku z tym,
że zaczęła ona raczkować miała okrutny skok rozwojowy. Z 1-2 pobudek zrobiło
się ich 7, a czasami i więcej. Potrzebowałam wsparcia, a zamiast tego czułam,
że rzuca mi się kolejne kłody pod nogi. Nie było dnia abym nie słyszała, że moje
decyzje rodzicielskie są złe. Dopiero z czasem stałam się bardziej asertywna. Zaczęłam
czuć się pewniej, nie dawałam sobie wchodzić na głowę.
Czy w związku z tym
co przeszłaś przy córce po drugim porodzie było Ci łatwiej z karmieniem?
W szpitalu do którego przewieźli nas po porodzie od razu
sugerowano, że skoro syn płacze to mleko w piersi mi się skończyło i musze go
natychmiast dokarmić. Całe szczęście pierwszy poród miałam na Żelaznej, gdzie
otrzymałam niezwykłe wsparcie laktacyjne i ogrom wiedzy. Będąc po drugim porodzie w Szpitalu Praskim nie
widziałam ani jednej mamy która nie dostała by buteleczki ze sztucznym mlekiem.
Każdy byle pretekst był powodem aby je podać. Zastój – sztuczne mleko, nawał -
to samo. Każdy problem laktacyjny był rozwiązywany właśnie poprzez podanie
butelki, a to przecież pierwszy krok do tego, aby to mleko stracić. Podobnie
gdy mama była po cięciu – sugerowano jej, że nie ruszy u niej laktacja i nie da
sobie rady więc musi nakarmić sztucznym. Było to wręcz nachalne i zastanawialiśmy
się wspólnie z mężem, czy ktoś ma jakąś prowizję od tego, że podaje to mleko w
takich ilościach.
Ja chyba przez tą adrenalinę po domowym porodzie i przez
fakt, że to moje drugie dziecko byłam jak na moje możliwości asertywna i
zrelaksowana. Ale taka mama po trudnym porodzie czy pierworódka? Ja pewnie bym
wpadła w jakąś nerwicę.
Pierwsze dziecko urodziłaś
przez cesarskie cięcie. Jak wspominasz ten poród?
Nastawiałam się na poród naturalny jednak cięcie miałam wykonane
przez położenie miednicowe. Nie kwalifikowaliśmy się niestety na obrót zewnętrzny.
Pogodziłam się wtedy z sytuacją bo nie
miałam tu żadnej siły sprawczej. Bardzo dobrze zniosłam cięcie, szybko wróciłam
do formy. Wtedy jednak miałam mniejszą świadomość niż teraz. Obecnie pewnie czekałabym,
aż wszystko zacznie się naturalnie i nie zgodziłabym się na cięcie na zimno.
Do tego teraz mając porównanie do drugiego porodu, tego
domowego, spokojnego, naturalnego to myślę sobie: przecież ja mogłam to zrobić. Mogło być choć
ciut inaczej. Może córka mogła mieć inny
start? Połączyły mi się dwie skrajne emocje. Radość z sukcesu z żalem o to, co
nie udało się przy pierwszym porodzie.

Porody warto sobie
przepracować, niezależnie od tego czy planujemy kolejne dziecko czy też nie.
Jakikolwiek żal, złość, smutek który w nas siedzi w związku z tym że nie było
tak, jak byśmy chciały może powrócić w postaci negatywnych emocji i lęków podczas
kolejnego porodu czy sprawić, że zamiast cieszyć się rodzicielstwem będziemy
rozdrapywać rany.
Próbuje sobie to tłumaczyć. Nie mogę mieć do siebie
pretensji, że nie wiedziałam tego co wiem teraz. Mam w sobie jeszcze nie do
końca nazwany żal za to, że tak wiele składowych poprowadziło do tego, że ten
poród był taki a nie inny.
Rozumiem. Pamiętam
jak razem z położną przed podejściem do naturalnego porodu analizowałyśmy to,
dlaczego doszło u mnie do pierwszego i drugiego cięcia. Pojawiła się u mnie myśl
„a co by było gdyby” i to jest naturalne. Pojawiła się złość, że czegoś nie
wiedziałam, że wtedy nie otrzymałam wsparcia jakie powinnam. Wykrzyczałam sobie
wszystko, wypłakałam, przeżyłam taką żałobę za to, co się nie udało. Nazwałam
emocje. Pomogło. Może to trochę dziwnie brzmi ale patrzę teraz na to wszystko jako
na element mojej drogi, mojej rodzicielskiej historii. To zbudowało mnie jako
mamę, sprawiło, ze trzeci poród był piękny, świadomy i dobry. Dało mi też zupełnie
inną wrażliwość.
Wiesz, też mam taki pozytywny głos w swojej głowie który mówi
mi podobne słowa do tych, które właśnie powiedziałaś. Czuję, że do tamtego
porodu nie byłabym tak dobrze przygotowana. Znam wiele historii kobiet z
traumami porodowymi. Nie były gotowe, nie miały świadomości swoich praw,
swojego ciała, potrzeb. A ja, mimo, że miałam cięcie to wspominam ten poród po
prostu dobrze. Wyszło jak wyszło ale miałam cudowne wsparcie personelu, byłam
spokojna.
A do drugiego porodu przygotowywałaś się w jakiś
szczególny sposób?
Pomogły mi kursy „Błękitny poród”, kurs uważności. Dużo
czasu spędzałam na relaksacjach. Czytałam niesamowicie dużo pozytywnych
historii porodowych. Zdecydowałam się także na obecność douli przy porodzie bo
bałam się, że te moje przygotowania nie zadziałają w sytuacji samej akcji
porodowej, że przerośnie mnie ból czy strach. Czułam, że potrzebuje kogoś, kto
będzie mnie ściągał na ziemię.
Urodziłaś w domu choć
tego nie planowałaś. Opowiedz mi o tym.
Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się 4 dni wcześniej. Zaczęłam
czuć skurcze – jednak jako że nigdy wcześniej nie czułam skurczy porodowych to
nie miałam pewności, czy to już to. Pojawiały się i znikały, nieregularnie.
Kolejne dni podobnie. W ciągu tych 4 dni dwa razy byłam w szpitalu sprawdzić
czy to już poród, czy jeszcze nie, w tym na 12h przed urodzeniem. Dwa razy
odesłali mnie do domu. Bywały momenty, że skurcze dosłownie zwalały mnie z nóg
jednak nie walczyłam z nimi. Było fajnie – byliśmy razem. Mąż i córka robili mi
masaż, potem pomagał mi prysznic. Dzień przed terminem poszłam na kontrolę jednak
dostałam informacje, że jeszcze nic się nie dzieje. Tego dnia byłam straszliwie
słaba, źle się czułam. Miałam wrażenie, że mocniej odczuwam skurcze bo po prostu
moje ciało jest już zmęczone. Byłam też już troszkę zniechęcona tym czekaniem. Bałam
się, że jak ja mam dać radę z porodem skoro pokonują mnie skurcze przepowiadające.
Zaczęłam płakać ze zmęczenia. Zadzwoniliśmy po babcie do córki i po doule aby była
przy mnie. Znalazłam sobie wygodną pozycję na kanapie. Basia (doula) była ze
mną, był też Michał. Spędziłam tam pół nocy, nie mogłam jednak zasnąć.
Podczas wizyty w toalecie zobaczyłam trochę krwi.
Zadzwoniliśmy na izbę przyjęć. Poradzili aby jechać do szpitala jednak gdy
próbowałam przejść z łazienki do salonu rzuciło mnie w skurczu na dywan i
odeszły mi wody. Byłam zdziwiona tą ogromną siłą. Postanowiliśmy szybko się
zbierać do szpitala, jednak musiałam się przebrać, byłam cała mokra. Poczułam
też nagłą potrzebę parcia. Michał zadzwonił po pogotowie a my poszłyśmy do
łazienki. Poczułam, że nie zdążę się ubrać i że tam urodzę. Pierwsze
parcie, zaraz potem drugie. Poczułam główkę między udami. Wstałam. Mąż stanął w
drzwiach w kurtce i butach mówiąc, że zaraz będzie karetka ale zobaczył, że
główka syna jest już na świecie. W ostatniej chwili zdążył go złapać.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że gdy chwilę później siedziałam w
łazience taka skulona z synem, opatulona ręcznikami to mąż pomyślał „chwila, zdjęcia!”
i pobiegł po aparat. Zdążył udokumentować to wydarzenie dosłownie na dwie
minuty przed przyjazdem karetki.
Była to naprawdę ekspresowa akcja!
Była to naprawdę ekspresowa akcja!
Tak, to trwało dosłownie 10 minut. Przed tym jak upadłam w
skurczu na dywan byłam pewna, że przede mną jeszcze długie godziny rodzenia, skurcze
które przedtem odczuwałam były bardzo nieregularne.
Życie napisało Ci
ciekawy scenariusz. Czy Ty kiedykolwiek brałaś pod uwagę poród domowy?
Wprawdzie szykując się do powitania syna czytałam przepiękne
historie porodowe jednak patrzyłam na porody domowe jako na wydarzenia w sferze
moich marzeń, nieosiągalne z racji na przebyte cięcie. Myślałam – rety, jak
pięknie! – ja bym tak chciała.
I zobacz, jak sobie wyśniłaś tak się stało.
I zobacz, jak sobie wyśniłaś tak się stało.
Trochę tak, choć to zadziało się samo. To był piękny poród.
Totalnie zaskakujący ale mimo wszystko spokojny. Poczułam gigantyczne szczęście. Gonitwę
emocji. Córka przychodząc na świat krzyczała, to był dosłownie wrzask. Syn
urodził się bez jednego słowa. Wyglądał jak by spał, był spokojny. To było
przepiękne.
Ja sama bym tego tak nie zaplanowała i jeśli byłby kiedyś kolejny
raz to nie chciałabym ryzykować porodu domowego w moim stanie po cięciu bez
asysty medycznej w postaci położnej. Trzeba przyznać że my mieliśmy po prostu dużo
szczęścia. Jednak przeanalizowałam ten mój poród już milion razy odkąd się
wydarzył i myślę sobie, że właśnie tak porody powinny wyglądać. Nie wśród tych
kabli, w tej surowości. Nie w sieci procedur i interwencji. Tylko tak ciepło, z
akceptacją naturalnego rytmu.
W ramach przygotowania do porodu mieliśmy przygotowaną całą torbę gadżetów. Miały nam pomóc zaczarować przestrzeń szpitalną aby była taka właśnie domowa, miła. Były tam świeczki, zdjęcia, olejki, poduszka. Finalnie urodziłam w domu i nie było potrzeby aby jakąkolwiek z tych rzeczy wyjmować, nawet świeczki nie zapaliliśmy.
W ramach przygotowania do porodu mieliśmy przygotowaną całą torbę gadżetów. Miały nam pomóc zaczarować przestrzeń szpitalną aby była taka właśnie domowa, miła. Były tam świeczki, zdjęcia, olejki, poduszka. Finalnie urodziłam w domu i nie było potrzeby aby jakąkolwiek z tych rzeczy wyjmować, nawet świeczki nie zapaliliśmy.
Mimo, że mnie bolało to ja byłam tu spokojna i zrelaksowana.
Byłam u siebie i miałam przy sobie cudownych ludzi. Nie musieli nawet nic mówić…
…taka cicha obecność…
Wiadomo, że nie
wszyscy zdecydują się lub mogą urodzić we własnym domu lub w domu narodzin.
Jednak ja też mocno czuję, że gdyby coś zmienić to porody, nawet te zabiegowe
czy wymagające interwencji medycznych, mogłyby dać zupełnie inny start zarówno
dziecku jak i matce. To co nas otacza ma wpływ na poród, jego przebieg,
dynamikę, a emocje które są z nami przy porodzie lubią powracać.
Za Tobą dwa porody. Każdy skrajnie inny ale każdy z nich określasz jako dobry. Czyli to nie sam sposób urodzenia dziecka jest dla Ciebie gwarantem dobrego porodu?
Za Tobą dwa porody. Każdy skrajnie inny ale każdy z nich określasz jako dobry. Czyli to nie sam sposób urodzenia dziecka jest dla Ciebie gwarantem dobrego porodu?
Dokładnie. Tu naprawdę nie trzeba ogromnych wysiłków, a jeśli
chodzi emocjonalne wsparcie i dobrą atmosferę to wystarczyłby po prostu
szacunek, uśmiech, miłe słowo i empatia.
Pierwszy poród był na swój sposób piękny, drugi także, jednak to co działo
się potem… to zupełnie inna historia.
Co się stało?
W domu byliśmy wtuleni w siebie. W karetce jechaliśmy razem,
ale w szpitalu nas rozdzielili. Nie rozumiem czemu. Syn miał zaraz do mnie dołączyć tymczasem
ja byłam sama na sali, bez niego. Powiedziano mi, że jest badany. Nie chciano zbadać
go przy mnie.
Jak się wtedy poczułaś?
Stało wokół mnie 5 obcych kobiet. Wszystkie z kamiennymi twarzami
uparcie powtarzały mi, że nie przywiozą mi małego. Powołałam się na standard
opieki okołoporodowej, na to, że powinnam mieć możliwość kangurowania po
porodzie, kontakt skóra do skóry…
Podziałało?
Nie, w odpowiedzi usłyszałam, że skoro sobie urodziłam w
domu to standardy mnie nie obowiązują. Nie muszą stosować się do nich bo ja
sama wyszłam poza standard. Procedura jest inna. Płakałam. Nie mogłam doczekać
się męża który był już w drodze z domu do szpitala.
Syna przywieźli mi po 15 minutach. W czasie jego nieobecności
zbadali go ale też bez mojej wiedzy i zgody umyli dziecko z mazi płodowej. Chciałam
wziąć go chociaż i przytulić, przystawić do piersi. Nie miałam jednak siły aby do niego wstać.
Przykro mi, że
spotkało Cię takie traktowanie w szpitalu. Poprosiłaś wtedy o pomoc?
Tak, ale żadna z obecnych obok pięciu kobiet mi nie pomogła.
Usłyszałam tylko beznamiętne „nie wszystko na raz.” Całe szczęście przyjechał
mąż, on pomógł.
Czułam, że w kilka minut z ludzi zmieniliśmy się w podmioty,
w pacjentów. Weszliśmy w procedury a przecież dosłownie przed chwilą doświadczyliśmy
czegoś pięknego i magicznego. To wszystko było odarte z tej całej ceremonii
przywitania na świat nowego człowieka. I ten cały proces stawania się matką
który ma miejsce wraz z porodem został odarty z całej swojej wyjątkowości. A gdyby tak dostać dobrą energię i dobre słowo na początek to też
z tą dobrą energią i wiarą we własne możliwości, ze wsparciem, można by wejść w
nową wyjątkową rolę.
Bardzo bym tego chciała, i dla siebie i dla innych kobiet.
Powyższy wywiad jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com
Bardzo bym tego chciała, i dla siebie i dla innych kobiet.
Powyższy wywiad jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki
Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com
2 komentarze
Bardzo ciekawie to zostało opisane.
OdpowiedzUsuńJestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuń