facebook instagram
  • Strona główna
  • Życie
  • Rodzicielstwo
  • Chustonoszenie
  • Narodziny Matki
  • O mnie / kontakt

wilkprzybysz




Patrzę na Ciebie i uśmiecham się bo zarażasz spokojem i wielką radością. Nie jeden by powiedział, że to niesamowite, że kilka dni temu urodziłaś w domu, masz dwójkę dzieci i tyle pozytywnej energii.

Jestem po długiej drodze szukania spokoju. Gdy urodziłam pierwsze dziecko byłam spanikowana, płacząca. Łatwo mnie było wyprowadzić z równowagi. To nie był baby blues. Pierwsze macierzyństwo było dla mnie bardzo trudne. Do tego dochodziły stałe kontrole, centyle, nerwy. Bardzo źle to znosiłam. Dopiero z czasem odkryłam rodzicielstwo bliskości, porozumienie bez przemocy.  Dowiedziałam się, że aby dawać go innym to najpierw musze tego spokoju poszukać w sobie, przepracować moje problemy.

Na co dzień pracuje z rodzicami maluchów i widzę jak wielkim stresem są dla nich wszechobecne tabelki, siatki wzrostu czy rozwoju. Wszystko jak z wykresu, od linijki. Takie podejście do dziecka, ogólnie do rodzicielstwa powoduje permanentny stres. Doszukujemy się uchyleń od przyjętej normy, nakręcamy się, że coś na pewno jest nie tak.

Ja też miałam taki trudny okres. Nasza starsza córka, Lea, była karmiona piersią przez 15 miesięcy. Gdy miała 7 czy 8 miesięcy spadła na siatce centylowej. Wtedy nikt nie patrzył całościowo na sytuacje. Nikt nie chciał wziąć pod uwagę tego, że zaczęła niezwykle dużo raczkować jako 6 miesięczne niemowlę i na to, że była wciąż w ruchu.

Teraz już patrzę na to inaczej – jasne jest, że dziecko które nie raczkuje, nie jest tak aktywne fizycznie, nie spala takiej ilości energii jak nasza mała torpeda. Nie ma więc co uśredniać i porównywać. Jednak gdy wszyscy wokół sugerują, ze coś jest nie tak to i Ty zaczynasz w to wierzyć.

Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą.

Coś takiego. A na mnie wręcz krzyczano, że ja głodzę dziecko, że robię córce krzywdę. Jedna z najbliższych mi osób sugerowała, ze wszystko co robię jest nie tak. Twierdziła, że mała ma anemie, że widać to na gołe oko. Jeździliśmy więc, kłuliśmy córkę, sprawdzaliśmy wszystko u kilku specjalistów. Wyniki okazały się w porządku i jakiekolwiek dokarmianie (kaszkami czy mlekiem modyfikowanym) okazało się niepotrzebne, jednak strach o jej zdrowie był we mnie wtłaczany przez cały czas.

A Ty przecież chciałaś dla córki jak najlepiej.

To oczywiste. Marzyło mi się aby karmić piersią a dietę rozszerzać metodą BLW. Jednak inni traktowali to jak kaprys. Sugerowali, że moje decyzje są złe, że córka powinna być inaczej karmiona, a je zaniedbuje jej zdrowie.


To musiało być dla Ciebie bardzo trudne. Ciężko jest cieszyć się macierzyństwem i wchodzić w nową rolę gdy czujemy się stale krytykowani i oceniani. Co Ci pomogło?

Nie wiem jak bym przetrwała ten pierwszy rok gdyby nie mój mąż, Michał. Jego wsparcie było i jest bezgraniczne. Do tego ogromnym wybawieniem była moja koleżanka która uświadomiła mi, że siatki centylowe w które próbowano siłą wpasować Lee są dla dzieci karmionych sztucznie, że WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) ma oddzielne siatki centylowe dla dzieci karmionych naturalnie. Gdy tylko do nich dotarłam uświadomiłam sobie, ze córka od urodzenia przez cały czas jest w tym samym centylu i że wszystko jest absolutnie w porządku.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że taki brak wiedzy czy też mity dotyczące karmienia powtarzane są na ogromną skalę, często właśnie przez lekarzy czy osoby z najbliższego otoczenia matki. Ile kobiet przestało karmić bo zasugerowano im, że nie dadzą rady a ich mleko jest za chude lub jest go za mało.

Ja usłyszałam wręcz, że moje mleko jest bezwartościowe. Poczułam się podobnie.

Cały ten okres był dla mnie bardzo ciężki. Chroniczny stres i chroniczne niewyspanie. Stres o zdrowie córki to jedno, ale w związku z tym, że zaczęła ona raczkować miała okrutny skok rozwojowy. Z 1-2 pobudek zrobiło się ich 7, a czasami i więcej. Potrzebowałam wsparcia, a zamiast tego czułam, że rzuca mi się kolejne kłody pod nogi. Nie było dnia abym nie słyszała, że moje decyzje rodzicielskie są złe. Dopiero z czasem stałam się bardziej asertywna. Zaczęłam czuć się pewniej, nie dawałam sobie wchodzić na głowę.

Czy w związku z tym co przeszłaś przy córce po drugim porodzie było Ci łatwiej z karmieniem?

W szpitalu do którego przewieźli nas po porodzie od razu sugerowano, że skoro syn płacze to mleko w piersi mi się skończyło i musze go natychmiast dokarmić. Całe szczęście pierwszy poród miałam na Żelaznej, gdzie otrzymałam niezwykłe wsparcie laktacyjne i ogrom wiedzy.  Będąc po drugim porodzie w Szpitalu Praskim nie widziałam ani jednej mamy która nie dostała by buteleczki ze sztucznym mlekiem. Każdy byle pretekst był powodem aby je podać. Zastój – sztuczne mleko, nawał - to samo. Każdy problem laktacyjny był rozwiązywany właśnie poprzez podanie butelki, a to przecież pierwszy krok do tego, aby to mleko stracić. Podobnie gdy mama była po cięciu – sugerowano jej, że nie ruszy u niej laktacja i nie da sobie rady więc musi nakarmić sztucznym. Było to wręcz nachalne i zastanawialiśmy się wspólnie z mężem, czy ktoś ma jakąś prowizję od tego, że podaje to mleko w takich ilościach.

Ja chyba przez tą adrenalinę po domowym porodzie i przez fakt, że to moje drugie dziecko byłam jak na moje możliwości asertywna i zrelaksowana. Ale taka mama po trudnym porodzie czy pierworódka? Ja pewnie bym wpadła w jakąś nerwicę.

Pierwsze dziecko urodziłaś przez cesarskie cięcie. Jak wspominasz ten poród?

Nastawiałam się na poród naturalny jednak cięcie miałam wykonane przez położenie miednicowe. Nie kwalifikowaliśmy się niestety na obrót zewnętrzny.  Pogodziłam się wtedy z sytuacją bo nie miałam tu żadnej siły sprawczej. Bardzo dobrze zniosłam cięcie, szybko wróciłam do formy. Wtedy jednak miałam mniejszą świadomość niż teraz. Obecnie pewnie czekałabym, aż wszystko zacznie się naturalnie i nie zgodziłabym się na cięcie na zimno.

Do tego teraz mając porównanie do drugiego porodu, tego domowego, spokojnego, naturalnego to myślę sobie:  przecież ja mogłam to zrobić. Mogło być choć ciut inaczej.  Może córka mogła mieć inny start? Połączyły mi się dwie skrajne emocje. Radość z sukcesu z żalem o to, co nie udało się przy pierwszym porodzie.

Porody warto sobie przepracować, niezależnie od tego czy planujemy kolejne dziecko czy też nie. Jakikolwiek żal, złość, smutek który w nas siedzi w związku z tym że nie było tak, jak byśmy chciały może powrócić w postaci negatywnych emocji i lęków podczas kolejnego porodu czy sprawić, że zamiast cieszyć się rodzicielstwem będziemy rozdrapywać rany.

Próbuje sobie to tłumaczyć. Nie mogę mieć do siebie pretensji, że nie wiedziałam tego co wiem teraz. Mam w sobie jeszcze nie do końca nazwany żal za to, że tak wiele składowych poprowadziło do tego, że ten poród był taki a nie inny.

Rozumiem. Pamiętam jak razem z położną przed podejściem do naturalnego porodu analizowałyśmy to, dlaczego doszło u mnie do pierwszego i drugiego cięcia. Pojawiła się u mnie myśl „a co by było gdyby” i to jest naturalne. Pojawiła się złość, że czegoś nie wiedziałam, że wtedy nie otrzymałam wsparcia jakie powinnam. Wykrzyczałam sobie wszystko, wypłakałam, przeżyłam taką żałobę za to, co się nie udało. Nazwałam emocje. Pomogło. Może to trochę dziwnie brzmi ale patrzę teraz na to wszystko jako na element mojej drogi, mojej rodzicielskiej historii. To zbudowało mnie jako mamę, sprawiło, ze trzeci poród był piękny, świadomy i dobry. Dało mi też zupełnie inną wrażliwość.

Wiesz, też mam taki pozytywny głos w swojej głowie który mówi mi podobne słowa do tych, które właśnie powiedziałaś. Czuję, że do tamtego porodu nie byłabym tak dobrze przygotowana. Znam wiele historii kobiet z traumami porodowymi. Nie były gotowe, nie miały świadomości swoich praw, swojego ciała, potrzeb. A ja, mimo, że miałam cięcie to wspominam ten poród po prostu dobrze. Wyszło jak wyszło ale miałam cudowne wsparcie personelu, byłam spokojna.

A  do drugiego porodu przygotowywałaś się w jakiś szczególny sposób?

Pomogły mi kursy „Błękitny poród”, kurs uważności. Dużo czasu spędzałam na relaksacjach. Czytałam niesamowicie dużo pozytywnych historii porodowych. Zdecydowałam się także na obecność douli przy porodzie bo bałam się, że te moje przygotowania nie zadziałają w sytuacji samej akcji porodowej, że przerośnie mnie ból czy strach. Czułam, że potrzebuje kogoś, kto będzie mnie ściągał na ziemię.

Urodziłaś w domu choć tego nie planowałaś. Opowiedz mi o tym.

Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się 4 dni wcześniej. Zaczęłam czuć skurcze – jednak jako że nigdy wcześniej nie czułam skurczy porodowych to nie miałam pewności, czy to już to.  Pojawiały się i znikały, nieregularnie. Kolejne dni podobnie. W ciągu tych 4 dni dwa razy byłam w szpitalu sprawdzić czy to już poród, czy jeszcze nie, w tym na 12h przed urodzeniem. Dwa razy odesłali mnie do domu. Bywały momenty, że skurcze dosłownie zwalały mnie z nóg jednak nie walczyłam z nimi. Było fajnie – byliśmy razem. Mąż i córka robili mi masaż, potem pomagał mi prysznic. Dzień przed terminem poszłam na kontrolę jednak dostałam informacje, że jeszcze nic się nie dzieje. Tego dnia byłam straszliwie słaba, źle się czułam. Miałam wrażenie, że mocniej odczuwam skurcze bo po prostu moje ciało jest już zmęczone. Byłam też już troszkę zniechęcona tym czekaniem. Bałam się, że jak ja mam dać radę z porodem skoro pokonują mnie skurcze przepowiadające. Zaczęłam płakać ze zmęczenia. Zadzwoniliśmy po babcie do córki i po doule aby była przy mnie. Znalazłam sobie wygodną pozycję na kanapie. Basia (doula) była ze mną, był też Michał. Spędziłam tam pół nocy, nie mogłam jednak zasnąć.

Podczas wizyty w toalecie zobaczyłam trochę krwi. Zadzwoniliśmy na izbę przyjęć. Poradzili aby jechać do szpitala jednak gdy próbowałam przejść z łazienki do salonu rzuciło mnie w skurczu na dywan i odeszły mi wody. Byłam zdziwiona tą ogromną siłą. Postanowiliśmy szybko się zbierać do szpitala, jednak musiałam się przebrać, byłam cała mokra. Poczułam też nagłą potrzebę parcia. Michał zadzwonił po pogotowie a my poszłyśmy do łazienki. Poczułam, że nie zdążę się ubrać i że tam urodzę. Pierwsze parcie, zaraz potem drugie. Poczułam główkę między udami. Wstałam. Mąż stanął w drzwiach w kurtce i butach mówiąc, że zaraz będzie karetka ale zobaczył, że główka syna jest już na świecie. W ostatniej chwili zdążył go złapać. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że gdy chwilę później siedziałam w łazience taka skulona z synem, opatulona ręcznikami to mąż pomyślał „chwila, zdjęcia!” i pobiegł po aparat. Zdążył udokumentować to wydarzenie dosłownie na dwie minuty przed przyjazdem karetki.

Była to naprawdę ekspresowa akcja!

Tak, to trwało dosłownie 10 minut. Przed tym jak upadłam w skurczu na dywan byłam pewna, że przede mną jeszcze długie godziny rodzenia, skurcze które przedtem odczuwałam były bardzo nieregularne.

Życie napisało Ci ciekawy scenariusz. Czy Ty kiedykolwiek brałaś pod uwagę poród domowy?

Wprawdzie szykując się do powitania syna czytałam przepiękne historie porodowe jednak patrzyłam na porody domowe jako na wydarzenia w sferze moich marzeń, nieosiągalne z racji na przebyte cięcie. Myślałam – rety, jak pięknie! – ja bym tak chciała.

I zobacz, jak sobie wyśniłaś tak się stało.

Trochę tak, choć to zadziało się samo. To był piękny poród. Totalnie zaskakujący ale mimo wszystko spokojny.  Poczułam gigantyczne szczęście. Gonitwę emocji. Córka przychodząc na świat krzyczała, to był dosłownie wrzask. Syn urodził się bez jednego słowa. Wyglądał jak by spał, był spokojny. To było przepiękne.

Ja sama bym tego tak nie zaplanowała i jeśli byłby kiedyś kolejny raz to nie chciałabym ryzykować porodu domowego w moim stanie po cięciu bez asysty medycznej w postaci położnej. Trzeba przyznać że my mieliśmy po prostu dużo szczęścia. Jednak przeanalizowałam ten mój poród już milion razy odkąd się wydarzył i myślę sobie, że właśnie tak porody powinny wyglądać. Nie wśród tych kabli, w tej surowości. Nie w sieci procedur i interwencji. Tylko tak ciepło, z akceptacją naturalnego rytmu.
W ramach przygotowania do porodu mieliśmy przygotowaną całą torbę gadżetów. Miały nam pomóc zaczarować przestrzeń szpitalną aby była taka właśnie domowa, miła. Były tam świeczki, zdjęcia, olejki, poduszka. Finalnie urodziłam w domu i nie było potrzeby aby jakąkolwiek z tych rzeczy wyjmować, nawet świeczki nie zapaliliśmy.

Mimo, że mnie bolało to ja byłam tu spokojna i zrelaksowana. Byłam u siebie i miałam przy sobie cudownych ludzi. Nie musieli nawet nic mówić…

…taka cicha obecność…

Czułam od nich dobrą energię za moimi plecami. Nie wiem jak to nazwać? Chyba mur wsparcia.




Wiadomo, że nie wszyscy zdecydują się lub mogą urodzić we własnym domu lub w domu narodzin. Jednak ja też mocno czuję, że gdyby coś zmienić to porody, nawet te zabiegowe czy wymagające interwencji medycznych, mogłyby dać zupełnie inny start zarówno dziecku jak i matce. To co nas otacza ma wpływ na poród, jego przebieg, dynamikę, a emocje które są z nami przy porodzie lubią powracać.  
Za Tobą dwa porody. Każdy skrajnie inny ale każdy z nich określasz jako dobry. Czyli to nie sam sposób urodzenia dziecka jest dla Ciebie gwarantem dobrego porodu?

Dokładnie. Tu naprawdę nie trzeba ogromnych wysiłków, a jeśli chodzi emocjonalne wsparcie i dobrą atmosferę to wystarczyłby po prostu szacunek, uśmiech, miłe słowo i empatia.

Pierwszy poród był na swój sposób piękny, drugi także, jednak to co działo się potem… to zupełnie inna historia.

Co się stało?

W domu byliśmy wtuleni w siebie. W karetce jechaliśmy razem, ale w szpitalu nas rozdzielili. Nie rozumiem czemu. Syn miał zaraz do mnie dołączyć tymczasem ja byłam sama na sali, bez niego. Powiedziano mi, że jest badany. Nie chciano zbadać go przy mnie.

Jak się wtedy poczułaś?

Stało wokół mnie 5 obcych kobiet. Wszystkie z kamiennymi twarzami uparcie powtarzały mi, że nie przywiozą mi małego. Powołałam się na standard opieki okołoporodowej, na to, że powinnam mieć możliwość kangurowania po porodzie, kontakt skóra do skóry…

Podziałało?

Nie, w odpowiedzi usłyszałam, że skoro sobie urodziłam w domu to standardy mnie nie obowiązują. Nie muszą stosować się do nich bo ja sama wyszłam poza standard. Procedura jest inna. Płakałam. Nie mogłam doczekać się męża który był już w drodze z domu do szpitala.

Syna przywieźli mi po 15 minutach. W czasie jego nieobecności zbadali go ale też bez mojej wiedzy i zgody umyli dziecko z mazi płodowej. Chciałam wziąć go chociaż i przytulić, przystawić do piersi. Nie miałam jednak siły aby do niego wstać.

Przykro mi, że spotkało Cię takie traktowanie w szpitalu. Poprosiłaś wtedy o pomoc?

Tak, ale żadna z obecnych obok pięciu kobiet mi nie pomogła. Usłyszałam tylko beznamiętne „nie wszystko na raz.” Całe szczęście przyjechał mąż, on pomógł.

Czułam, że w kilka minut z ludzi zmieniliśmy się w podmioty, w pacjentów. Weszliśmy w procedury a przecież dosłownie przed chwilą doświadczyliśmy czegoś pięknego i magicznego. To wszystko było odarte z tej całej ceremonii przywitania na świat nowego człowieka. I ten cały proces stawania się matką który ma miejsce wraz z porodem został odarty z całej swojej wyjątkowości. A gdyby tak dostać dobrą energię i dobre słowo na początek to też z tą dobrą energią i wiarą we własne możliwości, ze wsparciem, można by wejść w nową wyjątkową rolę. 

Bardzo bym tego chciała, i dla siebie i dla innych kobiet.




Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz

Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html

Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki

Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:

https://zrzutka.pl/88kaa7

#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com


lutego 23, 2019 2 komentarze




Bardzo dziękuję Ci już na wstępie za chęć rozmowy. To dla mnie niezwykłe, że po jednym moim ogłoszeniu do rozmowy zgłosiło się tyle osób. Pokazuje mi to, jak bardzo kobiety mają w sobie chęć do tego, aby podzielić się swoimi historiami. Zadziwiło mnie jednak, że większość tych zgłoszeń uzyskałam od kobiet które przeszły długą drogę do macierzyństwa. Wiedziałam, że skala problemów z płodnością jest duża, ale nie spodziewałam się, że aż tak.


Czy gdy ta sytuacja dotyczyła Ciebie, czułaś wsparcie innych czy może byłaś w tym sama?

Byłam sama. Bardzo sama. Co więcej – nikt na ten temat nie chciał rozmawiać. Temat nie istniał.

Ani przyjaciółki, ani rodzina. Nawet lekarze omijali temat mówiąc po pierwszym poronieniu „Pani się dopiero zaczyna starać. Proszę się postarać dwa lata, jak wtedy się nie uda to zapraszam”. Nie ważne było, że ja przekroczyłam 35tke, że z medycznego punktu widzenia zajście w ciążę stawało się coraz trudniejsze. Gdy nie udało się przez te dwa lata znalazłam specjalistę, o którym pisano, że jest niemal cudotwórcą i pomógł już wielu kobietom. Prawie rok wizyt, badań, mnóstwo hormonów, seks według kalendarza. Po czym lekarz stwierdził, że zaczyna się u mnie menopauza, że parametry moje i męża są słabe i nie ma szans byśmy w naturalny sposób zostali rodzicami.  Zasugerował, że mamy kilka procent szans jeśli zdecydowalibyśmy się aby spróbować inseminacji lub in vitro.


Kilka procent szans jest lepsze niż ich brak, prawda? Jak poczułaś się z taką opcją?

Nie chciałam próbować. Te całe starania bardzo źle wpłynęły na nasze małżeństwo i moje zdrowie. Poza tym wciąż pozostawał lęk po poronieniu. Przy in vitro ryzyko poronienia jest większe, a nie chciałam znów doświadczyć straty. Nie byłam na to gotowa.  Poza tym czułam się zmęczona i fizycznie i psychicznie. Bałam się, że mój organizm nie udźwignie kolejnych miesięcy prób. Zakończyliśmy leczenie.


Od momentu kiedy zdecydowaliście o tym, że chcecie mieć dziecko do momentu kiedy pojawiła się córka minęło…

6 lat.


Długo.
Bardzo długo.  Zdecydowaliśmy się, że staramy się o dziecko w momencie, gdy zrozumieliśmy, że chcemy być już zawsze razem.  Po roku byłam w ciąży. Poroniłam 3 miesiące przed ślubem.
Pamiętam, jak organizowałam ten ślub niemal beż żadnej pomocy. Przynajmniej miałam głowę zajętą przygotowaniami. Może to sprawiło, że było mi odrobinę łatwiej, choć i tak przepłakałam wiele godzin.

Jakie emocje Ci towarzyszyły w dniu ślubu?
Czułam się szczęśliwa. Kochałam męża. Zostałam żoną i byłam mamą. Zostałam nią już wtedy, gdy pierwszy raz zaszłam w ciążę, mimo że poroniłam.  Paradoksalnie poronienie dawało nadzieję, lekarz twierdził, że skoro raz zaszłam w ciąże to uda się też po raz kolejny. Ta pierwsza ciąża zmieniła coś we mnie, w środku, i wiedziałam, że będę mieć dziecko. Nie ważne jak. Nie ważne kiedy.

Jednak po kolejnych długich staraniach dostaliście diagnozę, że naturalnie będzie to niemożliwe.
I wtedy byłam gotowa i zdecydowana na adopcję. Dla mnie nie było problemem, że ktoś inny urodzi moje dziecko. Mojemu mężowi podjęcie tej decyzji zajęło znacznie więcej czasu.

Rodzina, znajomi wiedzieli o poronieniu? O tym, że staracie się i macie problemy?
Tak. Wieściami o pierwszej ciąży podzieliłam się bardzo wcześnie bo byłam przeszczęśliwa. Jednak stratę i starania wszyscy przemilczeli. Nikt  o tym z nami nie rozmawiał.

Jak myślisz, dlaczego tak było? U mnie w rodzinie kobiety mają łatwość zachodzenia w ciążę. Czułam że ze mną jest coś nie tak..


Czasem jest tak, że ludzie ze strachu przed tym, że nie wiedzą jak zareagować wolą nie reagować w ogóle. Nie mówię, że to dobrze, jednak często stąd może wynikać ten brak dialogu.
Jak to na Ciebie wpłynęło?

Miałam depresje. Przepłakałam pierwszy okres czasu a potem poszłam na terapię. Trochę pomogło.  Warto było się wygadać komuś w momencie, kiedy nie miałam nikogo bliskiego z kim mogłam porozmawiać. Rodzina mieszka daleko więc i ja nie oczekiwałam od nich jakiegoś szczególnego wsparcia. Przyjaciółka nie ma dzieci z wyboru, więc choć bardzo chciałam mi pomóc, nie potrafiła zrozumieć mojego bólu.

A mąż?
U nas to bardziej monolog. Mój mąż jest bardzo skryty, małomówny. Introwertyk.
Było nam trudno dojść do porozumienia. Widziałam, że cierpi, że go to boli, ale nie mówił o tym i też nie wiedział, jak reagować kiedy ja mówiłam.
Po wyroku lekarza, że nie będziemy mieć już dzieci poszliśmy na terapię małżeńską. Nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać. Teraz już wiemy, że jeśli chcemy by było dobrze, to musimy mówić do siebie. Różnie nam to wychodzi, ale dialog pomaga w małżeństwie i w rodzicielstwie.

Masz takie wrażenie, że wszystko jest po coś, czy nie wierzysz w takie rzeczy?
Ten trudny czas i ciężkie przeżycia zaprowadziły Was do momentu, gdzie bardziej nauczyliście się siebie jako małżeństwo.  Zbliżyło Was to do siebie.
Tak, wierze w to. Powiem więcej: jeżeli udałoby nam się mieć dziecko za pierwszym razem, to nie bylibyśmy takimi fajnymi rodzicami i nie byłabym taką mamą jaką jestem teraz..
To znaczy?
Nabrałam ogromnej akceptacji tego, co los przynosi. Dystansu. Doceniłam to co dostałam od życia.

Powiedz mi w takim razie co poczułaś, gdy po tej długiej drodze zobaczyłaś na teście dwie kreski.
Strach. Poczułam strach przed radością.

A poza strachem było też zaskoczenie? W końcu lekarz powiedział, że nie macie szans.
Zrobiłam wtedy chyba 5 testów. Nie mogłam w to uwierzyć, choć gdzieś tam w tyle głowy miałam wciąż nadzieję. To nie jest tak, że po diagnozie totalnie odpuściłam. Robiłam mnóstwo rzeczy aby móc zajść w ciążę.  Przeszperałam cały internet w poszukiwaniu rozwiązania i wierzyłam, że medycyna nie zawsze ma rację.  Zmieniłam nam dietę i dobrałam suplementy. Zaczęłam nosić długie spódnice, bo pomagają gromadzić energię

Tak, też to słyszałam, że czerpie się ją od Matki Ziemi.
Takie może śmieszne i magiczne myślenie, ale przecież nie zaszkodzi, a może pomóc. Chodzić dużo boso po rosie. Zaczęłam żyć zdrowiej, bardziej higienicznie. Po latach pracoholizmu to była dla mnie ogromna odmiana. Umówiłam się też do ośrodka adopcyjnego na rozmowę. Robiłam milion drobnych rzeczy których teraz nie pamiętam . I może trochę głupio to zabrzmi przy tym wszystkim co właśnie powiedziałam, ale zaczęłam też planować życie bez dziecka.

Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swoich planach.
Dokładnie tak. Zdecydowałam się zapisać na studia z projektowania mody, na które od zawsze chciałam pójść. Każda z tych rzeczy i tych decyzji była jak mały klocek. Zaczęłam te klocki powolutku układać na ile mogłam i na ile się dało. Nie wiem co zadziałało, ale stało się to, co według specjalisty było już niemożliwe. Zaszłam w ciążę. Ogromna radość podszyta strachem.

Przez te lata kiedy czekałaś na ciąże byłaś aktywna zawodowo?
Po pierwszym poronieniu powiedziałam szefowej, że idę na chorobowe. W odpowiedzi usłyszałam coś takiego: „Histeryzujesz, przecież to normalna sprawa”. Poczułam się jakbym dostała w twarz. I to był moment od którego nie wróciłam już do tej pracy.  Zamknęłam się w sobie. Przez długi czas trudno mi było wychodzić do ludzi, na spacer. Nie mogłam patrzeć na małe dzieci w wózkach i kobiety w ciąży. Lekarz twierdził, że mam fobię społeczną. Na szczęście udało mi się dojść do siebie. Zrobiłam kurs krawiecki. Otworzyłam firmę, potem ją zamknęłam. Prowadziłam też ogólnokrajową kampanię wyborczą, a na koniec znalazłam spokojną pracę u projektantki biżuterii. Robiłam naprawdę piękne rzeczy. Można powiedzieć, że to była terapeutyczna praca. Ciężko było mi się z nią rozstać kiedy byłam w ciąży.

Po trudnej drodze doszłaś do celu.
Tak. Tego dnia, gdy się urodziła moja córka te wszystkie trudne przeżycia przestały mieć znaczenie.  Pierwsze przytulenie córki po porodzie było najwspanialszym momentem w moim życiu. Później zawieźli mnie do sali pooperacyjnej, na którą przywozili wszystkie kobiety z cięć cesarskich. Czekał tam na mnie mąż z córeczką.  Był tego dnia chyba jedynym tatą, który kangurował.

Byłaś dumna?
Niesamowicie!

Co zmieniło się w Tobie wraz z macierzyństwem?
Bardzo długo byłam singielką. Nie chciałam mieć dzieci, nie widziałam takiej potrzeby. Później poznałam mojego męża. Zakochałam się. Ten słynny „zegar biologiczy” zaczął bić trochę później. Gdy dowiedziałam się o pierwszej ciąży a potem ją straciłam to poczułam, że byłabym w stanie zrobić absolutnie wszystko, byle tylko mieć dziecko. Gdy to się stało, moje życie nabrało nowego sensu. Jeśli włożymy dużo trudu aby coś osiągnąć, bardziej to cenimy. Dla mnie córka jest cudem, bo przecież zdaniem lekarza ciąża była niemożliwa. Dostałam ją w prezencie i muszę się nią zająć najlepiej jak tylko potrafię.
Nabrałam też empatii i zrozumienia do ludzi. Zmieniła mi się hierarchia wartości. Wcześniej miałam potrzebę spełniania siebie, podejmowania coraz to nowych wyzwań. Byłam dziennikarzem, rozmawiałam z ludźmi z pierwszych stron gazet i portali plotkarskich. Byłam też szefem sztabu kandydata na Prezydenta Polski, a polityka była moim hobby. Teraz nie mam w sobie potrzeby, by robić coś spektakularnego . Najważniejsza jest moja rodzina. Pewnie kiedyś znów będę chciała „podbijać świat”, bo czuję pod skórą, że potrzebuję innych wyzwań. Może zrobię te studia z projektowania odzieży, które planowałam. Jednak na ten moment nie jest mi to potrzebne i nie będę się z tym spieszyć. Czy to nastąpi za rok, dwa, sześć? Nie wiem. Macierzyństwo jest ogromnym wyzwaniem, pasjonującym i wciągającym

I to jest cudowne. Ja zostałam mamą dość wcześnie jak na dzisiejsze standardy – miałam 23 lata. I nie zapomnę jak wiele osób pytało „Ale co z karierą, gdzie plany? Nie czujesz, że coś tracisz?”. Wiele osób dziwiło się, że świadomie w tym wieku podjęłam decyzje o rodzicielstwie i nie widzę w nim minusów dla samorozwoju. Ale ja czułam, że właśnie to jest to. Poczułam spełnienie i to, że ja nigdzie nie muszę się spieszyć.  

Wbrew temu, co się przyjęło bycie świadomą matką jest niezwykle ambitnym i wymagającym zajęciem. Wymaga wiele zachodu, wiedzy, bycia tu i teraz. Wymaga też bycia czasem specjalistą w wielu dziedzinach na raz. Wymaga też dużo „umiejętności miękkich”. Dystansu do siebie i swojego życia. Miłości i akceptacji. I staram się, na ile potrafię dać to wszystko mojej córce.  Potrzebuje się wybrudzić to się brudzi. Nie mam potrzeby mieć idealnie czystej kuchni, mam potrzebę aby mieć zadowolone dziecko. Potrzebuje popłakać? Przytulę, ale pozwalam na te emocje. Nie spinam się. Nie patrzę na tabelki rozwoju, nie porównuje. Przyjmuje to, co jest. Nie udaje przed sobą, przed dzieckiem i przed innymi. Daje sobie prawo do tego aby być zmęczona, nie robię sobie z tego powodu wyrzutów. Jest łatwiej jeśli człowiek odpuści sobie dążenie do ustalonych wzorców.

A podsumowując – jaką matką jesteś?
Jestem taką matką jaką chciałam być. Lubię siebie i lubię być mamą. Mam nadzieję, że już tak zostanie, bo jeszcze mnóstwo macierzyńskich wyzwań i egzaminów przede mną.




Powyższy wywiad  jest częścią projektu "Narodziny Matki" - rozmów o kobiecych emocjach podczas startu w macierzyństwo.
Pomysł projektu, rozmowy i zdjęcia: Aleksandra Wilk-Przybysz
Więcej o projekcie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/2019/02/narodziny-matki-o-projekcie.html
Pozostałe historie: https://wilkprzybysz.blogspot.com/search/label/Narodziny%20Matki

Chcesz wesprzeć projekt i przyczynić się do wydania książki "Narodziny Matki" ? Więcej informacji tutaj:
https://zrzutka.pl/88kaa7

#NarodzinyMatki #ProjektNarodzinyMatki
Chcesz wziąć udział w projekcie lub masz pytania, pisz: wilkprzybysz@gmail.com


lutego 17, 2019 1 komentarze
Newer Posts
Older Posts

O mnie





Jestem mamą trójki najwspanialszych dzieci, żoną męża który wierzy we mnie mocniej niż ja sama. Pracuje z rodzicami maluszków towarzysząc im i wspierając w początkach rodzicielskiej drogi.
To właśnie zarówno moja życiowa rola mamy i żony jak i wykonywana praca zainspirowały mnie do stworzenia tego miejsca - przestrzeni, w której będzie miejsce na dyskusje na kobiece tematy, w której będę mogła dzielić się z Wami tym, co uważam za wartościowe.


Follow Us

Tagi

chustonoszenie chustowanie kangaroo carry kangur kangurek kieszonka Narodziny Matki nauka wiązania chusty tutorial wiązanie chusty

Ostatnie posty

Archiwum

  • ▼  2019 (13)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (5)
    • ▼  lutego (2)
      • [Narodziny Matki] Cz. 2 - Historia Magdy
      • [Narodziny Matki] Cz. 1 - Historia Ewy
  • ►  2018 (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (1)

Created with by ThemeXpose